wtorek, 28 listopada 2017

Odrobina lata zamknięta w butelce - soczysta truskawka od LPM

Odrobina lata zamknięta w butelce - soczysta truskawka od LPM

Jak według was pachnie lato? Dla mnie jego kwintesencją są świeże owoce - truskawki, maliny, borówki, arbuz. W podróż do świata truskawek tej jesieni zabrało mnie Le Petit Marseillais. Mam ogromną przyjemność być ambasadorką w kolejnej kampanii marki.

W paczce ambasadorskiej otrzymałam:
1. Pełnowymiarowy żel pod prysznic o zapachu truskawki
2. Zaparzacz do herbaty w kształcie truskawki
3. Zestaw próbek do podzielenia się z rodziną i przyjaciółmi
4. Przewodnik po słonecznych zapachach LPM
5. List dla ambasadorki <3

Całość jak zwykle wyglądała przepięknie - uwielbiam te brązowe kartony z logo marki w kolorze, który jest kolorem przewodnim danej kampanii - tym razem jest to oczywiście kolor czerwony.

Pierwszy przetestowany przeze mnie został żel pod prysznic.
Ma konsystencję typowego żelu - nie jest ona kremowa. Zapach zwala z nóg. To prawdziwie świeże truskawki, których smakiem upajamy się każdego lata. Nie jest ani trochę sztuczny, za co ogromny plus! Żel świetnie się pieni i otula zapachem lata całą łazienkę. Jedyne co mnie boli to fakt, że zapach nie utrzymuje się na ciele zbyt długo :( A chciałabym go zatrzymać "na sobie" przez wiele godzin.


Zaraz po żelu do testów pomknęła silikonowa truskaweczka, będąca zaparzaczem do herbaty <3 Herbatę uwielbiam, również tę liściastą, więc to idealny gadżet dla mnie. Zazwyczaj używam kubków z zaparzaczem (z metalowym sitkiem wkładanym do kubka) - taka wersja zaparzacza to dla mnie nowość. Truskaweczka świetnie poradziła sobie z zieloną herbatą i z melisą. Przez dziurki wydostały się jedynie te najmniejsze cząstki herbaty, które zostają na dnie również w przypadku kubków z zaparzaczem i jest to normalne - nie piszę o tym w kategorii minusów :) Do tego truskawka wygląda naprawdę uroczo - czego chcieć więcej? :)


Próbki już rozdałam koleżankom, mamie i zachęciłam do testów jeszcze kilka osób. Informacje zwrotne są przeważnie pozytywne, więc ten zapach naprawdę udał się marce Le Petit Marseillais.

A tak a propos truskawek... Używacie tych świeżych do swojej codziennej pielęgnacji ciała i twarzy? Jeśli nie, to przygotowałam dla was kilka ciekawostek z ich zastosowania i właściwości!

Truskawki są nie tylko pyszne, słodkie, czasem kwaśne, a więc idealne do deserów, ciast czy koktajli. Warto pamiętać, że truskawki są bogate w witaminę C, która z kolei pobudza naszą skórę do produkcji kolagenu i regeneracji. Po co wydawać więc miliony na kosmetyki z kolagenem i to jeszcze bardzo często zwierzęcym? Warto od czasu do czasu przygotować naturalną maseczkę!
A jaką? Te dwa przepisy poznałam dzięki książce "Sekrety urody Babuszki - słowiański elementarz pielęgnacji".

1. Minimalistyczna maska witaminowa
Składniki:
- świeże truskawki;
- sok z cytryny.
Truskawki blendujemy wraz z dodatkiem kilku kropli soku wyciśniętego z cytryny, po czym "papkę" nakładamy na twarz na około 15-20 minut. Zarówno truskawki, jak i cytryna, to kwasy, dlatego jeśli macie bardzo wrażliwą skórę, zrezygnujcie z dodatku cytryny, albo po zmyciu maski nałóżcie na twarz grubą warstwę żelu aloesowego :) Tak duża dawka witaminy C naprawdę od czasu do czasu jest potrzebna naszej skórze!

2. Rozświetlająca maseczka 2 w 1
Składniki:
- świeże truskawki;
- płatki owsiane;
- miód.
Wszystkie dodatki blendujemy. Powstałą maseczkę nakładamy na twarz na 15 minut. Płatki owsiane pozostawią grudki, dlatego podczas zmywania maseczki z twarzy, możesz delikatnie masować nią skórę. Dzięki temu nie tylko odzyska blask, ale także będzie gładka i idealnie oczyszczona. Ta maska sprawdzi się, kiedy Twoja skóra jest szara i zmęczona, np. po ciężkiej nocy :)


Koniecznie dajcie znać jak wy wykorzystujecie truskawki w swojej codziennej pielęgnacji!


niedziela, 26 listopada 2017

Kawowe i ciasteczkowe akcenty w świecach Kringle Candle i Country Candle

Kawowe i ciasteczkowe akcenty w świecach Kringle Candle i Country Candle

W jednym z poprzednich postów podzieliłam zimowe zapachy Kringle Candle i Country Candle na 3 grupy:
1. zimowo-świąteczne;
2. kawowe;
3. ciasteczkowe.
Pierwszą grupę z mojej kolekcji już wam zrecenzowałam, dziś nadeszła kolej na dwie pozostałe.

Zapachy kawowe i te krążące wokół kawy, to moim zdaniem grupa świec i wosków, która idealnie wpisuje się w klimat mroźnych, zimowych wieczorów. Są to zapachy ciepłe, słodko-gorzkie i zdecydowanie dodające nam energii i pozytywnych wibracji.

Oto moi kawowi ulubieńcy od Kringle Candle i Country Candle :)

VANILLA LATTE
To zapach waniliowego espresso otulonego śmietankową pianką. Pierwsza nasze zmysły pieści oczywiście kawa. W tle po chwili zaczyna się wybijać również słodka woń - pewnie śmietanka. Może jestem dziwna, ale ja czuję tam kwiatową nutę. Jakby na stole w kawiarni postawiono bukiet świeżo ściętych kwiatów i popijając kawę, czujemy kawę, a odstawiając ją, upajamy się zapachem całej reszty. To całkiem przyjemny zapach, ale nie zachwycił mnie.

ESPRESSO CREMA
Ma się nam kojarzyć z kawą zaparzoną ze świeżo zmielonych ziaren, do której dodaliśmy kilka kropli karmelu, brązowy cukier i odrobinę wanilii. Faktycznie wszystkie te zapachy mieszają się ze sobą. Karmel tutaj próbuje grać pierwsze skrzypce, pomimo intensywności kawy :) Bardzo spodobało mi się to połączenie!

COFFEE SHOP
Nie bez powodu opis tego zapachu zostawiłam na koniec :) Daylight Country Candle o tym właśnie zapachu jest niejako połączeniem Vanilla Latte i Espresso Crema od Kringle. Czuć w nim i mocną kawę ze śmietanką i ten intensywny karmel. Skłoniłabym się ku stwierdzeniu, że zdecydowanie bliżej mu do zapachu Espresso Crema, co w moim mniemaniu działa na jego plus.

Jeżeli lubicie świece i woski o zapachu kawy, te na pewno wam się spodobają. Są niezwykle intensywne, słodko-gorzkie i otulające. Umilą wam chłodne wieczory spędzane pod kocem, jestem tego pewna!


Ciasteczkowe zapachy w świecach i woskach, a także w kosmetykach, są jednymi z moich ulubionych zapachów. Nie bez powodu moim numerem 1 wśród słodkich wariantów świec Kringle Candle jest HOT CHOCOLATE.

Widząc te dwie świece Country Candle nie mogłam się im oprzeć. Już same opakowania są iście smakowite, co jeszcze bardziej nastroiło mnie do chęci ich posiadania.

Co o nich sądzę? Zapraszam słodziutko na recenzję! :)

SMOKE & S'MORES
To zapach kruchych herbatników, przekładanych gorącą pianką marshmallow i roztopioną czekoladą. Brzmi cudownie, a jak pachnie? Bardzo, ale to bardzo podobnie do mojego ukochanego zapachu Hot Chocolate. Śmiało można powiedzieć, że niemalże identycznie.W tym zapachu jednak ta czysta czekolada z Hot Chocolate miesza się ze słodyczą pianek, co czyni go nieco delikatniejszym. Dla tych, dla których Hot Chocolate jest zapachem zbyt intensywnym i ostrym, Smoke & S'mores powinien okazać się idealny.

CHOCOLATE CHIP COOKIE
Jak sama naklejka wskazuje, to zapach kruchych ciasteczek z kawałkami czekolady. Dokładnie tak pachnie. Jak jeszcze lekko ciepłe ciastko, które jemy z taką ochotą, że okruchy spadają nam na nogi i pod siedzenie, na którym drżymy od emocji, a kawałki czekolady rozpływają nam się w ustach :D Zapach jest bardzo przyjemny, słodki, ale nie przytłaczający. Kiedy go palę, a mój narzeczony dopiero wchodzi do domu, daje się nabrać na to, że w piekarniku rodzi się jakieś ciasto. To chyba najlepsza recenzja dla takiego zapachu, prawda? :)

Jakie jeszcze kawowe i ciasteczkowe zapachy świec i wosków polecacie?
Polecane przeze mnie świece możecie kupić oczywiście na Kringle.pl :)
 

czwartek, 23 listopada 2017

Konturowanie twarzy przy pomocy pędzla Chubby Mermaid Brush by Mermaid Salon

Konturowanie twarzy przy pomocy pędzla Chubby Mermaid Brush by Mermaid Salon


Ten cudowny pędzel wygrałam jakiś czas temu w konkursie na Facebooku sklepu internetowego Krem de la Krem. Byłam nim zachwycona, przede wszystkim ze względu na design. Kształt rybki wywołuje obłęd - dosłownie - nie mogłam przestać go dotykać i oglądać. Bardzo długo leżał na półeczce i krzyczał do mnie: "No wypróbuj mnie w końcu!", ale ja wciąż się przed tym wzbraniałam, bo jest zbyt piękny!
W końcu udało mi się ogarnąć i wypłynęłam na wielkie wody, testując pędzel na kilka sposobów.

Jak mi poszło?
Tego dowiecie się w dalszej części posta, jednak póki co sprawdźmy, jakie informacje o pędzlu znajdziemy na stronie sklepu Krem de la Krem.

100% ORYGINALNY PĘDZEL MERMAID BRUSH BY MERMAID SALON
Ten niezwykle starannie i precyzyjnie wykonany pędzel występuje w 6 wersjach kolorystycznych: Galax-sea, Aqua, Silver, Rose Gold, Matte Black i Rainbow.
Idealnie nadaje się do nakładania podkładów płynnych, korektorów oraz do konturowania twarzy.
Wykonany z najwyższej jakości miękkiego, syntetycznego włosia. Wegański i nietestowany na zwierzętach.
Pędzel jest powszechnie podrabiany. U nas w pełni oryginalna i unikalna na skalę kraju wersja Mermaid Brush by Mermaid Salon prosto z Australii.


Ja mam oczywiście wersję Matte Black. Muszę wam powiedzieć, że spotkałam się z wieloma zdjęciami podróbek z Aliexpress. One faktycznie wyglądają niemalże identycznie jak oryginalne rybki. Czytałam kilka opinii osób, które miały styczność z obiema wersjami. Piszą, że tak jak w przypadku podrabiania innych "znanych" pędzli, tak i tutaj różnica w użytkowaniu jest ogromna. Pędzle zamówione na Ali, w opinii wielu dziewczyn, nadają się jedynie do aranżacji zdjęć - są tylko pięknym gadżetem.

Ale wróćmy do mojej rybki :)
Swoje testy zaczęłam od konturowania metodą na sucho. Zaznaczę tylko, że jestem totalną amatorką w kwestii makijażu, dlatego mogę wypowiadać się jedynie za siebie i biorąc pod uwagę własne umiejętności. Konturowanie na sucho w ogóle mi nie wyszło. Pędzel świetnie zaznaczył miejsca, które chciałam potraktować bronzerem - linia prowadzona jest wręcz perfekcyjnie. Niestety nie potrafiłam przy pomocy pędzla dobrze rozetrzeć produktu. Włosie jest miękkie, ale jednocześnie bardzo zbite. W mojej opinii pędzel jest idealny do rozprowadzania produktów płynnych i kremowych i do konturowania na mokro.

Stąd moje kolejne próby :)
Niedawno wybierałam się na świąteczną mini sesję zdjęciową (której efekty oczywiście wam pokażę, ale jeszcze poczekajmy na to ogromne szaleństwo Bożonarodzeniowe!) i wiedziałam, że mój makijaż musi być intensywny i perfekcyjny. Konturowanie w tej sytuacji to podstawa, dlatego sięgnęłam po kredki do konturowania Hean oraz oczywiście po moją rybkę. Kredką brązową zaznaczyłam wgłębienie w policzkach, boki nosa i czoło u nasady włosów po obu stronach, a jasną kredką rozświetlającą kości policzkowe, czubek i środek nosa, a także miejsce nad nosem. Rybka z roztarciem tych miejsc poradziła sobie fenomenalnie! Nie starła produktu, ale też pozbyła się ostrych krawędzi i wywołała przenikanie się kolorów. Efekt był jednocześnie naturalny, ale i spektakularny. Wciąż nie mogę się nadziwić, że moje konturowanie czoła widać na każdym zdjęciu! Oczywiście jest to widoczne w taki sposób, w jaki powinno być - efekt nie jest absolutnie przerysowany ;)

Jestem zachwycona efektem konturowania na mokro. Teraz już wiem, że nie wykonam tej części makijażu już nigdy więcej żadnym innym pędzlem. Rybka jest do tego po prostu stworzona!

Poniżej przedstawiam wam całą gamę kolorystyczną pędzli. Oryginalne kupicie oczywiście tylko w sklepie KREM DE LA KREM.

Źródło: www.kremdelakrem.pl

Pewnie od razu rzuciła wam się w oczy ta cudowna muszelka? To NOWOŚĆ w sklepie Krem de la Krem! Kolejny wspaniały pędzel sprowadzony dla nas prosto z Australii - tym razem do nakładania różu, pudru i wykańczania makijażu <3
Muszelkę kupicie TUTAJ.


Jak podoba wam się seria pędzli by Mermaid Salon? Skusiłybyście się na oryginalny produkt, czy raczej wybieracie tańsze podróbki? Jestem bardzo ciekawa waszego zdania :)



I nieśmiało przypominam o rozdaniu, które trwa tylko do niedzieli! :)

poniedziałek, 20 listopada 2017

Kosmetyki do pielęgnacji twarzy marki MIYA - duet idealny!

Kosmetyki do pielęgnacji twarzy marki MIYA - duet idealny!

Przedstawiam wam duet idealny w mojej pielęgnacji twarzy!

Marka MIYA szturmem wdarła się na rynek kosmetyczny. Warto podkreślić, że jest to POLSKA MARKA, czyli to, co lubię najbardziej.

Hasło przewodnie marki brzmi:
#JestemGotowa.

Cóż to oznacza w praktyce?

Marka MIYA tworzy produkty dla każdej z nas - idealnie dopasowane do każdego rodzaju skóry. Są to kosmetyki o składzie prostym, bezpiecznym dla skóry, pozwalającym na kompleksową pielęgnację, bez potrzeby spędzania wielu godzin przed lustrem. Ja to kupuję!

To proste.
Otwieram, nakładam i jestem piękna!

Pierwszym kosmetykiem MIYA, jaki miałam przyjemność poznać, jest odżywczy krem do twarzy z olejkiem z róży - My Wonder Balm I LOVE ME.

Co o kremie mówi Producent?
Odżywia i nawilża. Rozświetla i wygładza. Zmniejsza zaczerwienienia.

Olejek z róży tonizuje i rozświetla skórę, zmniejsza zaczerwienienia, poprawia kondycję skóry, wyrównując jej koloryt. Olejki makadamia, sezamowy i słonecznikowy odżywiają i wygładzają skórę, odbudowując jej warstwę ochronną. Ekstrakt z alg i witamina E nadają jej elastyczność i miękkość. Dzięki lekkiej, kremowej formule QuickAbsorb szybko się wchłania i nadaje się pod makijaż.

Krem MIYA nie zawiera parabenów, silikonów, olejów mineralnych, parafiny, PEG-ów, sztucznych barwników oraz glikolu propylenowego.

Generalnie krem przeznaczony jest do każdego typu skóry, z głównym przeznaczeniem dla normalnej, mieszanej i mieszanej skłonnej do przesuszania, a nawet suchej.

Teoretycznie krem nie jest dedykowany skórze tłustej, ALE. Tutaj pozwolę sobie podkreślić pewien fakt po raz kolejny. Skóra tłusta potrzebuje regularnego, silnego nawilżenia. Kiedy jest nawilżona, nie odczuwa potrzeby włączania automatycznej ochrony, czyli wydzielania większej ilości sebum. 

Ja pokochałam ten krem od pierwszego użycia. Po pierwsze, wygodna w użyciu tuba o minimalistycznym designie. Po drugie, przepiękny zapach świeżych róż. Po trzecie, gęsta konsystencja, która wchłania się z prędkością światła. Nie pozostawia tłustej warstwy, a skóra zaraz po nałożeniu staje się jedwabiście gładka, jak po nałożeniu silikonowej bazy pod makijaż. Właśnie w tej roli krem sprawdza się świetnie! Po czwarte, krem mnie nie zapycha, nie uczula ani nie podrażnia. Moja skóra przez długi czas jest matowa i wciąż czuję, jak świetnie jest odżywiona i nawilżona. 
To naprawdę jeden z lepszych kremów, jakie miałam okazję używać!

W sieci kupicie go w oficjalnym sklepie internetowym MIYA - KLIK
lub np. podczas zakupów w sklepie Krem de la Krem - KLIK


Drugim produktem, w którym się zakochałam, jest lekki olejek do demakijażu i oczyszczania twarzy, oczu, ust My Super Skin.

Olejek otrzymałam w akcji testowania i muszę wam przyznać bardzo szczerze, że nie oczekiwałam od niego cudów. Dlaczego? Testowałam już kilka olejków do demakijażu twarzy - między innymi Resibo, Bielenda, Kolastyna i Nacomi - i żaden z nich nie zachwycił mnie na tyle, żebym chciała dokończyć opakowanie lub co więcej kupić kolejne. Mało tego - olejek Resibo uczulił mnie jak żaden inny produkt w całym moim życiu. Wywołał na mojej twarzy okropne podrażnienie. Całe moje czoło było nie tylko w pryszczach, ale także w dużych grudach. Moje pory były tak głębokie, że widoczne były z kilku metrów. Tej przygody nie wspominam za dobrze. Ale wróćmy do olejku MIYA.

Co o olejku mówi Producent?
Skuteczny, szybki, delikatny. Nie pozostawia tłustej warstwy. Nie podrażnia oczu. Nie powoduje uczucia ściągnięcia.
Naturalne olejki dogłębnie oczyszczają skórę z zanieczyszczeń, nadmiaru sebum i makijażu, nie naruszając jej naturalnego pH. Olejek z nasion malin nawilża i łagodzi skórę. Olejki z pestek moreli, abisyński, ze słodkich migdałów oraz witamina E odżywiają, wygładzają, dodają blasku.
Idealny do stosowania rano i wieczorem jako: Olejek do demakijażu: wmasuj w suchą skórę twarzy i powiek, aby rozpuścić zanieczyszczenia i makijaż. Spłucz ciepłą wodą, aby usunąć do końca wszystkie zabrudzenia. Efekt: idealnie czysta, odprężona i odświeżona skóra. Oczyszczający olejek do mycia: wmasuj w wilgotną skórę twarzy, a następnie spłucz ciepłą wodą. Efekt: nawilżona, promienna, świeża, wygładzona i pełna blasku skóra. 

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to zawartość w składzie olejku z nasion malin, który uwielbiam. Działa zbawiennie na moją skórę, a dodatkowo jest naturalnym filtrem chroniącym przed szkodliwym działaniem promieni ultrafioletowych - jego ochrona dobija nawet do 50 SPF!

Olejek sprawdza się u mnie świetnie. Wygodne opakowanie z pompką to duży plus. Zapach? Dla mnie to połączenie przyjemnego jabłka z jakimś innym owocem - jest bardzo świeży i niedrażniący. Konsystencja - jak to olejek, jest bardzo tłusty. Jedna pompka produktu jest idealna, aby umyć nią całą twarz. Moje zaskoczenie? Olejek naprawdę świetnie nadaje się do mycia oczu! Zmywam nim nawet pełny makijaż oczu, łącznie z powiekami i klejem od sztucznych rzęs. Po prostu delikatnie masuję olejkiem oczy. Co ważne - mogę je swobodnie otwierać podczas mycia i nie pojawia się nawet najmniejsze pieczenie! Olejek idealnie rozpuszcza cały makijaż. Jestem oczarowana <3
Jedyne z czym się nie zgodzę to stwierdzenie, że olejek bardzo dobrze zmywa się przy pomocy ciepłej wody i nie pozostawia tłustej warstwy. Co to to nie. Przynajmniej nie na mojej skórze. Sama woda bieżąca nie wystarczy, żeby zmyć olejek. Ciągle pozostaje zarówno na dłoniach jak i na twarzy. Ja używam do tego ściereczki Donegal - moczę ją w ciepłej wodzie i przykładam to twarzy pokrytej olejkiem. Na ściereczce zostaje cały makijaż i wszelkie zanieczyszczenia, a skóra po takim oczyszczeniu faktycznie pozostaje umyta i nie ma na niej śladu po olejku. Także mimo wszystko 100 % zadowolenia! :)

W sieci, podobnie jak w przypadku kremu, olejek kupicie w oficjalnym sklepie MIYA - KLIK
lub podczas zakupów w sklepie Krem de la Krem - KLIK

Znacie produkty MIYA? Koniecznie dajcie znać, jeśli używałyście pozostałych wariantów kremów - jestem ich bardzo ciekawa!

Przy okazji przypominam również o rozdaniu, przygotowanym specjalnie dla was, które trwa do niedzieli

sobota, 18 listopada 2017

Rozdanie kosmetyczne dla obserwatorów bloga!

Rozdanie kosmetyczne dla obserwatorów bloga!

Na blogu pojawił się już obserwator numer 50, czyli zgodnie z obietnicą, ogłaszam rozdanie!

Mam nadzieję, że nagroda przypadnie wam do gustu :)

Na początku chciałabym szczerze podziękować każdej osobie, która przyczyniła się do tego, że mój blog małymi kroczkami się rozwija. Bardzo lubię być tutaj z wami i cieszę się z każdego przesłanego komentarza. Każdy kolejny obserwator to dla mnie motor napędowy, który mobilizuje mnie do działania.

50 obserwatorów to nie jest zawrotna liczba, ale jestem dumna z tego, że jest kilka osób, które czytają mojego bloga regularnie i są ciekawe tego, co mam do przekazania. To niesamowite uczucie i bardzo wam za to dziękuję!

Co dla was przygotowałam? Zobaczcie same :)


1. Żel pod prysznic marki The Body Shop o zapachu różowego grejfruta. Jestem zakochana w tym zapachu, a kosmetyki The Body Shop zachwycają mnie jakością i działaniem, a także szatą graficzną opakowań.


2. Maseczka do twarzy z węglem marki 7th Heaven. Jest to produkt 2 w 1, ponieważ pod koniec aplikacji wykonujemy przy pomocy maseczki masaż twarzy - maska zawiera drobinki peelingujące, dzięki czemu pielęgnacja staje się kompleksowa.


3. Małe opakowanie peelingu kawowego marki MARK. Jest to wersja czekoladowa. Peeling świetnie walczy z cellulitem i rozstępami, a dla skóry, która nie jest wrażliwa, idealny będzie również do stosowania przy oczyszczaniu twarzy.


4. Świeca typu Daylight Kringle Candle o zapachu AUTUMN HARVEST i wosk Yankee Candle CRANBERRY ZEST. Oba zapachy idealnie wpisują się w aktualną porę roku - jeden dyniowo-korzenny, drugi łączący w sobie słodycz i cierpkość żurawiny z soczystą pomarańczą.



5. Geometryczna kosmetyczka składana, w której jestem absolutnie zakochana. Pięknie się prezentuje i pomieści wiele skarbów z kobiecej listy "przydasie". Chyba muszę kupić taką również dla siebie!


6. Zestaw koreańskich próbek - serum It's Skin, tonik Skinfood, esencja Benton i dyniowa maseczka całonocna Too Cool For School, której recenzję znajdziecie TUTAJ.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Co zrobić, aby wygrać?

1. Bądź publicznym obserwatorem mojego bloga.
2. W komentarzu pod tym postem napisz, który produkt z rozdania najbardziej Cię zainteresował i krótko uzasadnij dlaczego.
3. Obserwowanie mojego profilu na Instagramie (KLIK) i udostępnienie zdjęcia informującego o rozdaniu nie jest warunkiem koniecznym, ale będzie mi miło, jeśli to zrobicie, otagujecie zdjęcie @eddieegger i dodacie #rozdanie, #rozdanieeddieegger oraz napiszecie w komentarzu tutaj swój nick z Instagrama. 
W przypadku problemu z wyborem osoby, którą obdaruję tym zestawem, mogę wziąć to pod uwagę :)

Rozdanie trwa od soboty 18 listopada 2017 r. do niedzieli 26 listopada 2017 r.

Zwycięzcę rozdania ogłoszę w tym poście w poniedziałek 27 listopada 2017 r.
Zwycięzcę rozdania poproszę o przesłanie na maila danych do wysyłki nagrody. 
Na dane czekam do czwartku 30 listopada 2017 r. W przypadku braku kontaktu wybiorę kolejną osobę i poinformuję o dniu, w którym minie termin przesłania danych do wysyłki.


Fundatorem nagrody jestem ja.
Wysyłka nagrody tylko na terenie Polski.

DO DZIEŁA! :)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

WYNIKI ROZDANIA!

Nagrodę z rozdania otrzymuje
<3 NOSTAMI <3

Gratuluję kochana i czekam na adres do wysyłki wraz z numerem telefonu (eddieegger@gmail.com) :)

Chciałabym podziękować wszystkim za udział w rozdaniu - to na pewno nie ostatnia szansa na zdobycie kosmetycznych nagród na moim blogu! Kolejne rozdanie już tli się w mojej głowie :)

Dziękuję również wszystkim osobom, które udostępniły informację o konkursie na swoim Instagramie - no właśnie, dziewczyny, to jeszcze nie koniec nagród!

Chciałam nagrodzić jedną z was, bo udostępnienie zdjęcia konkursowego nie było warunkiem udziału w rozdaniu, a jednak kilka z was to zrobiło. Jako, że było mi bardzo ciężko wybrać jedną osobę, poprosiłam o pomoc narzeczonego i to on wybrał zwycięzcę nagrody pocieszenia! :)

A tą osobą jest
<3 MAŁEŻYCIEE BLOG <3

Tobie też kochana gratuluję z całego serca i proszę o adres do wysyłki wraz z numerem telefonu :)


czwartek, 16 listopada 2017

Zimowe i świąteczne zapachy Kringle Candle i Country Candle

Zimowe i świąteczne zapachy Kringle Candle i Country Candle


Myślę, że nie tylko ja tak mam, że kiedy zmienia się pora roku, mój nastrój, albo zbliżają się święta, totalnie zmieniam moje wybory zapachowe w mieszkaniu. Kupuję bądź wyciągam z dna kartonu woski i świece o zapachach zimnych, mroźnych, korzennych i iglastych.
W tym roku będzie moja pierwsza zima i pierwsze Święta Bożego Narodzenia w towarzystwie Kringle Candle i Country Candle. Markę poznałam w tym roku i w jej produktach zakochałam się bez pamięci.

Zapachy Kringle i Country idealne na zimę, podzieliłam na 3 grupy:
1. zimowo-świąteczne;
2. kawowe;
3. ciasteczkowe.

Dziś chcę pokazać wam część zimowo-świąteczną. W mojej kolekcji w tej grupie znalazły się cztery zapachy widoczne na zdjęciu głównym oraz jeden zapach, o którym za chwilę.

SNOW CAPPED FRASER
To zapach, który jest połączeniem zapachów leśnych i górskich. Na pierwszy plan wybija się zapach mokrej jodły, bądź sosny, dlatego od razu przywodzi na myśl świąteczne drzewko. Gdzieś w tle czuć jednak jakąś słodycz - może to dziwne, co teraz napiszę, ale może to być zapach mokrego śniegu.
W pierwszej chwili zapach po powąchaniu na sucho skojarzył mi się z leśnym odświeżaczem powietrza i szybko go odłożyłam. Z każdą kolejną próbą sięgnięcia po niego bardziej mnie do siebie przekonywał i zyskał wiele punktów. Na pewno będę palić go przy choince!

CHRISTMAS
Czy może być bardziej wdzięczna nazwa dla świątecznej świeczki? Chyba nie! Jest to połączenie sosnowych igieł i przypraw korzennych. Faktycznie czuć te nuty po odpaleniu świecy, jednak zapach dla mnie wydaje się być zbyt mdły. Wiem jednak, że wielu osobom się podoba, dlatego nie skreślam go od razu i na pewno dam mu jeszcze szansę.

JINGLE ALL THE WAY
Aż chce się śpiewać ten wers, prawda? Ten zapach to z kolei połączenie nie do końca oczywiste, takie jak korzenne przyprawy, drewno i sosna. Tutaj pojawiają się też cytrusy i wanilia, co całkowicie odmienia postrzeganie świątecznego zapachu. Podoba mi się, ale nie na długo. Nie mogłabym palić go nieprzerwanie przez kilka godzin, tak jak inne zapachy Kringle, bo za bardzo na pierwszy plan zaczyna wysuwać się wanilia i cytrusy, a to połączenie czasami mnie drażni - przypomina mi zapach taksówki. Tylko nie zrozumcie mnie źle, to nie jest brzydki zapach. Po prostu przy długim paleniu bywa nieco męczący i duszący. Ogólnie to świetne połączenie :)

PEPPERMINT TWIST
Ten zapach to miazga! Jest połączeniem mięty, eukaliptusa, pomarańczy, wanilii i piżma. W pierwszej chwili czuć w nim miętowy zapach Tic-Tac'ów. Dla mnie tylko i wyłącznie ten. Po chwili jednak zapach jakby płynął w powietrzu. Zaczynamy wyczuwać eukaliptusa i waniliowo-cukrową słodycz w tle. Nigdy nie wyobrażałam sobie zapachu lizaków dyndających na choince właśnie w ten sposób, ale odkąd znam tę świecę, to jest właśnie to! Uwielbiam ją.


FROSTED CRANBERRY
Ten zapach początkowo trudno było mi sklasyfikować - jest idealny na zimowe wieczory, a żurawina przecież często używana jest choćby do glazurowania potraw, które lądują na świątecznym stole. Uznałam, że ta kategoria jest idealna dla tej świecy.
Zapach jest naprawdę cudowny! Słodki, ale nie duszący. Przyznam szczerze, że nie wiem jak pachnie świeża żurawina, którą Producent chciał odwzorować, ale ten zapach kojarzy mi się z żurawinowymi landrynkami. Kiedy w powietrzu roztacza się ten zapach, naprawdę mam wrażenie, że pochłaniam cukiereczki garściami! To piękny zapach balansujący na granicy słodyczy i owoców. Bardzo mnie cieszy, że nie ukazano w nim tej tak zwanej cierpkości żurawiny. Cud, miód, żurawinka!

Jakie zapachy świąteczno-zimowe będą w tym roku królowały u was? Podzielcie się w komentarzach swoimi ulubieńcami, chętnie sięgnę po inne świece.
Polecane przeze mnie świece możecie kupić oczywiście na Kringle.pl :)

Zdecydowanie stałam się świecomaniaczką, świecoholiczką i wszystkim co świecolubne! :) Jestem przekonana, że poczynię większe zakupy i podokładam świeczki z tej grupy zapachowej do paczek i prezentów świątecznych <3

środa, 15 listopada 2017

Próbki dyniowej maski całonocnej Too Cool For School - kolejny nabytek prosto z Korei!

Próbki dyniowej maski całonocnej Too Cool For School - kolejny nabytek prosto z Korei!

We wrześniu, marząc już o prawdziwej złotej jesieni, zamówiłam na eBay'u próbki całonocnych maseczek dyniowych marki Too Cool For School. Markę tę poznałam dzięki Sephora, gdzie możemy stacjonarnie nabyć świetne produkty Too Cool For School. Ceny są jednak dość wysokie, dlatego postanowiłam pobuszować właśnie na eBay'u.
Jako, że mam wrażliwą skórę i wiele kosmetyków mnie uczula bądź podrażnia, postanowiłam zamówić próbki, a nie pełnowymiarowy produkt. Występuje on też w mini tubce, ale chciałam mieć szansę się nim z kimś podzielić, więc próbki były idealnym pomysłem. Zdradzę, że taką maseczkę można będzie zdobyć w rozdaniu, które wystartuje być może jeszcze w tym tygodniu :)


Opis maski ze strony Sephora:
Maska na noc nawilża i odżywia skórę a także usuwa obumarłe komórki skóry podczas Twojego snu.
Formuła, czerpiąca z właściwości odżywczych dyni takich, jak: witamina A i betakaroten, wygładza i zmiękcza skórę.
Zawiera naturalne enzymy i czynniki nawilżające pochodzenia roślinnego, gasząc pragnienie nawet najbardziej spragnionej skóry. Kosmetyk przywraca skórze miękkość i blask.

Bardzo lubię maski na noc, ta wydała mi się idealna na jesień. Jak sprawdziła się u mnie? Zapraszam na recenzję :)



Maseczka zamknięta jest w przesłodkich, trójkątnych opakowaniach. Bardzo wygodnie się je otwiera. W środku znajdziemy sporą ilość maski - ja lubię nakładać niewiele maski całonocnej, traktuję ją nieco jak krem, dlatego też na moje potrzeby, maska wystarczy na 3-4 aplikację. Mam jednak świadomość, że każda z nas ma inne potrzeby, dlatego obiektywnie stwierdzam również, że próbka wystarczy na 2 aplikacje na twarz lub na 1 aplikację na twarz, szyję i dekolt.

Maska ma gęstą konsystencję kremową. Kolor jest jasnołososiowy. Pachnie niezbyt intensywnie, ale przyjemnie - jak męski kosmetyk. Na pewno w zapachu nie czuć dyni. Maseczka się bardzo dobrze rozprowadza i nie pozostawia na skórze lepkiej warstwy - dla mnie bardzo ważne jest, że nie przeszkadza mi podczas snu.

Rano twarz nie jest tłusta. Czuć dogłębne nawilżenie i gładkość skóry. Jestem bardzo zadowolona z efektów.

Za 10 próbek całonocnej maski dyniowej Too Cool For School zapłaciłam około 17 zł. Na przesyłkę czekałam ponad 4 tygodnie, więc stosunkowo długo.
Na eBay'u za pełnowymiarową maseczkę w tubie o pojemności 100 ml zapłacicie średnio 50 zł z wysyłką (np. TUTAJ). W Sephora natomiast ten sam produkt kosztuje 75 zł.

Znacie tę marke? Dajcie znać, czy używałyście innych produktów Too Cool For School :)

niedziela, 12 listopada 2017

Nagroda z blogowego rozdania, czyli potwierdzenie, że warto próbować szczęścia!

Nagroda z blogowego rozdania, czyli potwierdzenie, że warto próbować szczęścia!

Niedawno wzięłam udział w rozdaniu na blogu Kolorowe Maliny, gdzie do zdobycia były 4 maski Tony Moly z serii I'm Real oraz cudowna, różowa opaska z uszkami, która przytrzymuje włosy podczas aplikacji masek w płachcie. Ta seria masek zawsze mnie ciekawiła, ponieważ miałam okazję używać dwóch, z czego jedna okazała się totalnym bublem, a druga tak mnie w sobie rozkochała, że używam jej regularnie. Nawet nie wiecie jak wielki uśmiech na mojej twarzy wywołało otwarcie przesyłki od Kasi. Nie spodziewałam się, że to ja mogę zostać wytypowana do otrzymania tej nagrody, ale jak widać, szczęściu naprawdę trzeba pomagać, bo wszystko może się zdarzyć! :)

Chciałabym pokrótce opisać wam działanie każdej z przetestowanych już przeze mnie masek, ale zacznę od cech wspólnych, żeby się niepotrzebnie nie powtarzać.

Opakowanie
Maski zamknięte są w cudownych opakowaniach, kolorowych, błyszczących, na których od razu widać, co odpowiada za działanie każdej z nich. Jestem nimi oczarowana.

Płat materiału
Każda maska wykonana jest z grubego materiału, który dobrze przylega do twarzy i jest świetnie nasączony serum. Jedyny minus to dość małe otwory na oczy.

Zapach
Wszystkie testowane przeze mnie maski miały zapach delikatnie zbliżony do tego, co widnieje na opakowaniu maski. Każdy jest jednak nieco chemiczny, co można powiedzieć zabija zapach pierwotny. Nie mniej jednak zapachy nie są uciążliwe.

Wchłanianie się serum
Każda z masek z tej serii zachwyciła mnie tym, że serum idealnie wklepuje się w skórę i nie pozostawia na niej ani tłustej ani lepkiej warstwy. Uwielbiam to!

Jak sprawdziły się u mnie maski? Chętnie wam o tym opowiem :)


Rice Mask Sheet Clear Skin
To jedna z tych masek, o których wspomniałam powyżej. Zdążyłam już ją poznać i jest to jeden z moich numerów jeden pośród masek w płachcie. Pokochałam ją od pierwszego użycia i staram się mieć ją zawsze w swojej maseczkowej kosmetyczce.
Jest to maska  ekstraktem z ryżu, który odpowiada za odżywienie skóry. Maska ma za zadanie skórę rozjaśnić, uelastycznić i dodać witalności skórze poszarzałej.
Maseczka naprawdę wyrównuje koloryt skóry i sprawia, że blizny potrądzikowe oraz zaczerwienienia są mniej widoczne.
Moja ocena - 5/5.


Aloe Mask Sheet Moisturizing
To maska, której byłam najbardziej ciekawa, bo kocham wszystkie kosmetyki na bazie aloesu.
Jest ona przeznaczona dla skóry suchej, potrzebującej nawilżenia, regeneracji i ukojenia. Ja mam cerę tłustą, ale nigdy nie należy zapominać, że ta również potrzebuje regularnego nawilżania! Ponadto, zazwyczaj bardzo potrzebuję uspokojenia mojej cery, ze względu na występowanie zaskórników i wyprysków.
Maska sprawdziła się u mnie świetnie. Faktycznie nawilżyła i wygładziła skórę. Mam wrażenie, że wspomogła leczenie niewielkiego stanu zapalnego na moim czole.
Moja ocena - 5/5.


Seaweeds Mask Sheet Skin Purifying
Jest to maska odżywcza, która dzięki wyciągowi z alg ma za zadanie również regulować pracę gruczołów łojowych, czyli oznaczałoby to, że ta maska jest idealna dla mojej skóry.
Po jej użyciu faktycznie czułam, że moja skóra została odświeżona. Był to przyjemny efekt, ale na pewno po jednym użyciu nie zauważyłam zmniejszenia się świecenia skóry. Nie mniej jednak z maski jestem zadowolona.
Moja ocena - 4/5.


Red Wine Mask Sheet Pore Care
Maska dla osób borykających się z problemem rozszerzonych porów - czyli również idealny produkt dla mnie. Ma za zadanie wygładzić i zmiękczyć skórę.
Tę maskę użyłam po bardzo ciężkim dla mnie dniu, kiedy moja skóra również nie czuła się zbyt dobrze - była zmęczona, szara nieelastyczna i tłusta. Po zdjęciu maski i wklepaniu serum zauważyłam efekt wow. Skóra zrobiła się miękka, oczyszczona, nawilżona i ukojona. Moje samopoczucie było na tyle złe, że użyłam jedynie kremu BB, a byłam zadowolona z tego, jak moja skóra wyglądała przez cały dzień, więc to chyba największy komplement dla tej maski.
Moja ocena - 5/5.


Opaska z uszkami towarzyszyła mi podczas każdej przygody z maseczkami z rozdania. Jest nie tylko bardzo piękna, ale także, a nawet przede wszystkim, niezwykle funkcjonalna. Jest to moja druga opaska tego typu i muszę wam szczerze napisać, że odkąd je posiadam, nie wyobrażam już sobie aplikacji masek w płachcie bez użycia tego gadżetu. Świetnie przytrzymuje włosy i nie uciska głowy. Po wielu praniach nadal pozostaje miękka i przyjemna w dotyku. Polecam zakup takiej opaski każdej z was!

Na koniec chciałabym dodać, że maską z serii I'm Real, z której nie byłam zadowolona po testach wiele miesięcy temu, był wariant Makgeoli Mask Sheet Skin Purifying, czyli maska z serum na bazie alkoholu uzyskiwanego z destylacji ryżu. Maska ma za zadanie nawilżyć i odżywić skórę. A co spowodowała u mnie?
Pieczenie i mrowienie na twarzy, przez co maskę zdjęłam po około 10 minutach. Nie widziałam żadnego pozytywnego efektu na mojej skórze, a jedynie jej lekkie zaczerwienienie. Widocznie maska na bazie alkoholu nie jest dla mnie zbyt dobrym pomysłem.

Wracając do rozdania na blogu Kasi i tej świetnej nagrody - jestem za nią niezwykle wdzięczna i bardzo się cieszę, że miałam okazję testować te świetne maski. Wam dziewczyny polecam jedno - nie poddawajcie się i bierzcie udział w rozdaniach i konkursach! Naprawdę warto :) A jedno z nich już za momencik na moim blogu! 

Weźmiecie udział? :)

wtorek, 7 listopada 2017

Serum ZIELONA HERBATA od Bielendy

Serum ZIELONA HERBATA od Bielendy

Od pewnego czasu testuję serum z zieloną herbatą od Bielendy, które jest częścią serii przeznaczonej dla cery mieszanej i tłustej/trądzikowej. Moja jest bardzo tłusta, ze skłonnością do wyprysków i zaskórników, porowata, z licznymi bliznami potrądzikowymi na policzkach. Tego typu produkty w teorii są więc dla mnie idealne. Powinnam  stawiać na kosmetyki, które w składzie mają właśnie zieloną herbatę/olejek herbaciany.

Zacznijmy od tego, co o produkcie mówi Producent.

"Zawartość antybakteryjnego olejku z drzewa herbacianego, seboregulujacej azeloglicyny, antyoksydacyjnej witaminy C, złuszczającego kwasu migdałowego oraz regenerującej witaminy B3 zapewnia kompleksowe działanie:
1. ogranicza powstawanie zmian trądzikowych;
2. wykazuje działanie przeciwzaskórnikowe, przeciwtrądzikowe i odnawiające naskórek;
3. rozjaśnia przebarwienia;
4. reguluje wydzielanie sebum;
5. zmniejsza widoczność porów;
6. nawilża, odżywia i regeneruje naskórek;
7. łagodzi i koi;
8. poprawia elastyczność skóry i jej nawilżenie, nadając efekt miękkość i wygładzenia;
9. działa przeciwstarzeniowo i ochronnie na skórę;
10. wzmacnia naturalne mechanizmy obronne skóry do walki z wolnymi rodnikami.


Producent obiecuje, że skóra po regularnym stosowaniu serum będzie rozjaśniona, mniej błyszcząca i odświeżona.

Jak jest w praktyce? Zapraszam do zapoznania się z moimi wrażeniami.


Opakowanie i pojemność
Na samym początku urzekła mnie oczywiście buteleczka, w której znajduje się serum. Jest malutka i szklana, posiada funkcjonalną pipetę. W środku znajduje się 15 ml produktu - można by pomyśleć, że to bardzo mało, jednak serum po otwarciu buteleczki jest zdatne do użytkowania jedynie 3 miesiące. W tym czasie wydaje mi się, że nie zużyjemy nawet takiej ilości - serum jest bardzo wydajne.

Zapach
Poza samą buteleczką oczarował mnie również zapach serum. To połączenie zielonej herbaty być może z jakimś kwiatem? Jest świeży, ale jednocześnie lekko słodki. Cudowny!

Konsystencja
Serum ma konsystencję wodną, ale jednocześnie lekko oleistą. To znaczy, że jest rzadkie, ale delikatnie tłuste. Wchłania się jednak bardzo szybko i nie pozostawia na skórze żadnej warstwy - ani tłustej, ani też klejącej, czy mokrej. Duży plus!

Pierwsze wrażenie
Przy pierwszym kontakcie ze skórą, poczułam lekkie pieczenie na czole w miejscach, gdzie pojawiło się kilka zmian trądzikowych. Było jednak bardzo delikatne i krótkotrwałe. Przy rozsmarowaniu serum szybko zniknęło - nie pojawiły się żadne podrażnienia.

Działanie po regularnym stosowaniu
Serum stosuje się na noc, na oczyszczoną i stonizowaną skórę, przed aplikacją kremu nawilżającego. Moja skóra nie lubi, kiedy stosuję zbyt wiele kosmetyków. Serum i krem nawilżający to już niestety zbyt wiele. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie wypróbowała tej opcji. Miałam jednak wrażenie, że moja skóra rano cierpiała - pojawiły się kolejne wypryski. Kiedy jednak odstawiłam stosowanie kremu po użyciu serum, skóra się wygładziła, wypryski zniknęły, a ja mogłam swobodnie obserwować działanie serum.

Przy mojej skórze serum zdecydowanie:
1. wygładza;
2. rozjaśnia i wyrównuje koloryt, szczególnie w obszarach, gdzie mam blizny potrądzikowe;
3. lekko reguluje wydzielanie sebum - nadmierne świecenie się skóry zauważam dopiero po około 5 godzinach od momentu wykonania makijażu, we wcześniejszych godzinach twarz błyszczy się raczej znośnie :);
4. lekko zmniejsza widoczność porów;
5. przyspiesza gojenie się wyprysków;
6. spłyca zmarszczki nosowo-wargowe - tutaj wielkie zaskoczenie. Zmarszczki w tym miejscu są u mnie dziedziczne, mam bardzo głębokie, po mamie. Przy stosowaniu serum zauważyłam, że zmarszczki te nieco się zmieniły. Są bardziej wgłębieniem niż widoczną kreską, jeśli wiecie co mam na myśli. W każdym razie podoba mi się ten efekt.

Nie zauważyłam
Na pewno nawilżenia. Wydaje mi się nawet, że skóra jest lekko przesuszona. Kiedy do makijażu używam kremu BB, który nakładam palcami, gdzieniegdzie pojawiają się suche skórki. Nie widać tego przy aplikacji podkładu przy pomocy gąbeczki. Nie mniej jednak na pewno polecam używanie kremu nawilżającego równolegle ze stosowaniem serum i odradzam stosowanie innych produktów matujących w pozostałych krokach pielęgnacji. Może to być już zbyt wiele.

Ocena ogólna
Jest pozytywna. Pamiętajmy, że serum nie jest produktem, które ma czynić cuda, a ma jedynie za zadanie wspomagać procesy, które dokonują się w naszej skórze podczas pełnej pielęgnacji twarzy. Ja jestem zadowolona z tych małych kroczków, które pokonuję razem z tym produktem.

Poniżej cała seria ZIELONA HERBATA - może znajdziesz produkt dla siebie?

Źródło: www.bielenda.pl

Testowałyście już jakiś produkt z tej serii? Jestem bardzo ciekawa całej linii. Koniecznie dajcie znać, czy macie już doświadczenie z serią ZIELONA HERBATA od Bielendy.

Recenzowane serum (jak i pozostałe produkty z serii) kupicie między innymi w oficjalnym sklepie internetowym Bielenda. Tam, za 15 ml produktu, zapłacicie 23,40 zł - KUPISZ TUTAJ.

czwartek, 2 listopada 2017

Projekt DENKO - #październik'17

Projekt DENKO - #październik'17

Jako, że mój blog dopiero raczkuje, jest to też mój pierwszy post z Projektu DENKO - nie wiem, czy lubicie posty tego typu, więc będę wdzięczna, jeśli dacie znać :) Jest to oczywiście denko październikowe - czy wy też nie możecie uwierzyć, że mamy już listopad? Dopiero zaczęły się posty o jesiennych niezbędnikach, a już za chwile wokół nas będą królować klimaty bożonarodzeniowe. Sama muszę się przyznać, że już rozglądam się za dekoracjami świątecznymi. Ale jeszcze w żółwim tempie, także wciąż upajam się jesienią, którą uwielbiam! :)


W moim październikowym zużyciu przeważają maski do twarzy, produkty w saszetkach i próbki. Próbek zużywam stosunkowo mało, ale w październiku dostałam kilka ciekawych w kosmetycznych paczuszkach i przy okazji mojej współpracy z Drogerią Laboo w Elblągu. Kiedyś bardzo często korzystałam z próbek kosmetyków, teraz jednak znudziło mi się to i zdecydowanie wolę wracać do sprawdzonych już produktów i ewentualnie testować te, na które naprawdę jestem zdecydowana.

Jesteście ciekawe moich opinii na temat zużytych w październiku kosmetyków? Zapraszam do lektury! :)


MASKI DO TWARZY
Maski, szczególnie w płachcie, to podstawa mojej pielęgnacji. Czy zużywam ich dużo? Nie wydaje mi się. Staram się aplikować maski w płachcie 1-2 razy w tygodniu, uzupełniając tę pielęgnację o maseczkę na noc raz w tygodniu i czasem o maskę kremową.
Wszystkie maski, zużyte w październiku (oprócz płatków pod oczy Pilaten), sprawdziły się u mnie bardzo dobrze. Nie wystąpiły żadne uczulenia, ani podrażnienia.
Maska nr 1 - A’PIEU Milk One-Pack kojąca mleczna maseczka z zieloną herbatą. Maska ukoiła moją skórę, nawilżyła ją i pozostawiła niezwykle gładką, bez tłustego filmu. Na plus :) Maskę kupicie między innymi w sklepie internetowym Krem de la Krem, w cenie 12,50 zł - KLIK.
Najsłabsza maska tego miesiąca - kolagenowe płatki pod oczy Pilaten, które nie robią zupełnie nic.



PRODUKTY W SASZETKACH I PRÓBKI
W części saszetkowo-próbkowej zawieruszyła mi się też połówka maski na noc marki JANDA, którą dostałam do przetestowania od koleżanki. Sprawdziła się dobrze, choć nie zauważyłam jakiegoś genialnego nawilżenia.
Z tego zestawienia ciężko było mi wybrać faworyta, ponieważ mamy tutaj produkty z kilku kategorii i ścierały się ze sobą między innymi maseczka do włosów na noc marki Sephora, próbka aloesowego szamponu Equilibra oraz próbka kremu BB Etude House, który ma bardzo fajny odcień i świetne krycie. Pozostanę jednak wierna swojej zachwalającej recenzji :)
Produkt w saszetce nr 1 - całonocna, kokosowa maseczka do włosów z czepkiem marki Sephora. Recenzję tego produktu przeczytacie na moim blogu - KLIK.

Najsłabszy produkt w saszetce - brak. Każdy z nich sprawdził się naprawdę świetnie. 



PRODUKTY DO PIELĘGNACJI TWARZY
Jest ich tutaj dość sporo. Od razu się tłumaczę - nie zjadam ich, ani nie wylewam do umywalki! To tylko zbieg okoliczności - naprawdę :) W przyszłym miesiącu na pewno będą pustki :)
Jak widzicie w pielęgnacji twarzy bardzo cenię jak najbardziej naturalne produkty. Część z nich mnie zachwyciła, a część zawiodła.
Produkt do pielęgnacji twarzy nr 1 - naturalna woda różana z Krymu. To najlepsza woda różana jaką miałam przyjemność testować. Jest to produkt w 100 % naturalny, gdyż woda otrzymywana jest z odparowywania róży damasceńskiej. Jest to więc czysty hydrolat. Woda ma dużą pojemność, rozpyla idealną mgiełkę i ma piękny różany zapach. Do tego tonizuje, nawilża i odświeża twarz. Ta woda to ideał! Kupuję ją w osiedlowym sklepie zielarskim.
Najsłabszy produkt do pielęgnacji twarzy tego miesiąca - płyn do demakijażu KORANA Grecka Oliwka. I piszę to z przykrością, bo miałam ogromne oczekiwania co do tego produktu. Ma świetny skład, rewelacyjną konsystencję, w której czuć oliwę. Zapowiadało się cudnie. Niestety płyn bardzo szczypie w oczy. Byłam w szoku, bo nigdy żaden płyn do demakijażu, żadna woda micelarna, żadne mleczko, dosłownie nigdy nic nie wywoływało u mnie pieczenia. Płyn zużyłam do końca, między innymi korzystając z niego przy zmywaniu makijażu ust, ale mimo wszystko nie polecam go :(



PRODUKTY DO CIAŁA I WŁOSÓW
Te powinny być zużywane najszybciej, ale u mnie idzie to dość opornie. A to dlatego, że pod prysznicem mam otwartych około 5-ciu żeli pod prysznic, 3 szampony, 2 maski do włosów i 3 odżywki. Nie wiem czy jest to normalne, w każdym razie próbuję się tego oduczyć. Mam nadzieję, że moje zapasy wkrótce zaczną znikać :)
Produkt z grupy do ciała i włosów nr 1 - pianka pod prysznic BILOU o zapachu oranżady. Jestem nią zachwycona! Marka Bilou oczarowała mnie opakowaniami. Kiedy dostałam w wymianie tę piankę, byłam zachwycona możliwością przetestowania jej. Po pierwsze - pianka jest niezwykle puszysta. Wspaniale myje się nią ciało. Po drugie - zapach jest bardzo intensywny i idealnie odwzorowany. To prawdziwa oranżada z bąbelkami! Bardzo się cieszę, że jest coraz więcej drogerii internetowych, które oferują asortyment dostępny w niemieckich drogeriach DM. Ja najczęściej kupuję w mojadrogeria, drogerianiemiecka, a coraz częściej kuszą mnie zakupy w franbaloon, bo u nich najszybciej pojawiają się nowości.
Najsłabszy produkt z grupy do ciała i włosów - odbudowujący szampon pszeniczno-owsiany Sylveco. Czytałam mnóstwo rewelacyjnych recenzji tego produktu. Niestety moim włosom kompletnie nie pasował. Przede wszystkim jest dla mnie zbyt delikatny, przez co nie domywa dobrze włosów. To sprawiło, że zużywałam go trochę na siłę - podczas drugiego mycia używałam innego produktu.

Mam nadzieję, że dotrwałyście do końca i zainteresowałyście się choćby jednym produktem z mojego denka. Jeżeli chciałybyście dowiedzieć się czegoś więcej o którymkolwiek z produktów - pytajcie w komentarzach! Na pewno odpowiem na wszystkie wasze pytania :)

P.S. Jeżeli na moim blogu pojawi się magiczny 50 obserwator, zorganizuję rozdanie, w którym do wygrania będą między innymi kosmetyki, także zostańcie ze mną! :)

Copyright © 2016 eddieegger , Blogger