czwartek, 29 marca 2018

Dodatki do palenia świec zapachowych - czy są potrzebne amatorowi? Sprawdź!

Dodatki do palenia świec zapachowych - czy są potrzebne amatorowi? Sprawdź!

Swoją przygodę ze świecami zapachowymi rozpoczęłam w 2016 roku. Na początku miałam kilka pojedynczych świec (głównie no name, albo tanich producentów, takich jak Bolsius) i sporą kolekcję wosków Yankee Candle. Z czasem moja kolekcja zaczęła się powiększać i poznawałam kolejne marki, takie jak: Kringle Candle, Country Candle, Village Candle czy Goose Creek. Całą swoją miłością obdarzyłam marki oferujące świece dwuknotowe, ponieważ:
1. Nie potrzebują "wspomagaczy" przy idealnym rozpalaniu i dochodzeniu do ścianek;
2. Odniosłam wrażenie, że w większości przypadków ich zapachy są po prostu bardziej intensywne od znanych mi jednoknotowców.

Po jakimś czasie jednak chciałam testować coraz to więcej zapachów - również marek oferujących jednoknotowce - i uzbierałam około 30 świec w słojach. Są tacy, którzy powiedzą, że to bardzo dużo, ale jest mnóstwo świecoholików, dla których 30 sztuk to żadna kolekcja. Dlatego mimo wszystko wciąż nazywam sama siebie świecowym amatorem :)

Mając jednak już tyle rodzajów świec, wciąż szukałam szczegółowych informacji na temat tego, jak uzyskać tzw. "basen", czyli świecę idealnie rozpaloną do ścianek, jak przycinać knoty, żeby do wosku nie wpadały czarne paproszki, czy jak ustrzec się przed niebezpiecznymi sytuacjami w domu, związanymi z palonymi świecami. Nie jestem ekspertem i nadal lubię zasięgnąć informacji dotyczących nurtujących mnie tematów i chętnie korzystam z rad tych bardziej doświadczonych.

Chciałabym jednak napisać wam o tym, czego już zdążyłam się dowiedzieć i jakie triki stosuję, żeby palenie świec zapachowych było jeszcze przyjemniejsze.



FOLIA, SWETEREK, ILLUMA

Wszystkie te 3 "narzędzia" pomagają w poprawnym wypalaniu świecy, czyli zapobiegają tzw. tunelowaniu - świeca rozpala się do ścianek słoika, po czym po zgaszeniu równo zastyga. Folia i sweterek pomagają świecy lepiej się rozgrzać i utrzymać to ciepło. W pierwszej chwili pomyślałam: "dzierganie sweterków dla świec i ubieranie ich w to? Serio?" - przez jakiś czas było to dla mnie zbyt wiele. Owijałam świecę folią aluminiową i efekt był zadowalający. Z czasem zaczęło mnie denerwować ciągłe kupowanie folii i to, że świeca nie wygląda za ładnie, stojąc owinięta sreberkiem. Wtedy z odsieczą przyszła babcia, która zrobiła mi na drutach sweterek na duży słój. Byłam nim zachwycona! I oczywiście jestem nadal - ubieram go na duże jednoknotowce, dzięki czemu szybciej osiągam idealne rozpalenie się świecy do ścianek.
Są jednak egzemplarze wyjątkowo oporne - wtedy na ratunek przybywają illumy. Są to nakładki na słoje, które stabilizują płomień i przyspieszają rozpalenie się świecy do ścianki. Illumy pasują na duże i średnie słoje, głównie Yankee Candle. Im mniejsza "wolna powierzchnia" w środku illumy, tym efekt jest szybszy i dokładniejszy.

UWAGA! WAŻNE!
Nigdy, ale to nigdy nie zakładajcie folii, sweterka ani illumy na świece dwuknotowe! One doskonale radzą sobie bez pomocników, a korzystając z nich, możemy narazić się na niebezpieczeństwo - stopienie illumy i sweterka, pożar!


Zobaczcie jak pięknie rozpala się nawet bardzo oporne maleństwo :) Na słoiki Kringle illumy nie pasują, sweterka w takim rozmiarze również nie posiadam, dlatego w tym przypadku posiłkowałam się jedynie folią aluminiową i jak widać, jest efekt wow :) Dlatego naprawdę nie potrzeba kolejnych wydatków, żeby wspomóc świecę w rozpalaniu! Folia w zupełności wystarczy.


PODSTAWKI POD ŚWIECE

Jestem panikarą. Przeogromną. I mimo, że wiele osób mówi mi, że świeca stojąca na drewnianym stoliku nie jest zagrożeniem, ja wolę nie ryzykować i zawsze stawiam ją na czymś. Niezależnie od tego, czy jest to podstawka dedykowana świecom, czy blaszana podstawka pod donicę, albo patera na ciasto, jeżeli sprawdzi się w roli podstawki pod słoik i sprawi, że będzie on stał stabilnie, dla mnie jest dużą dawką spokoju.
Podstawki pod świece dedykowane np. świecom Yankee Candle, znajdziemy często w zestawie z kloszem, który nakładamy na świecę i otrzymujemy efekt lampki. Ja nie mam ani podstawki typowej dla świec, ani też klosza. Osobiście nie czuję w tej chwili takiej potrzeby, ale kto wie... :)



NOŻYCZKI DO PRZYCINANIA KNOTÓW

Jest to narzędzie, które przez pewien czas uważałam za zbędne. Po każdym zgaszeniu świecy, kiedy na knotach robiły się tzw. "grzybki", czyli szerokie, brzydkie zakończenie knota, które zapewne i tak od niego odpadnie i pobrudzi nam wosk, po prostu łapałam końcówkę w palce i odrywałam to, co uznałam za niepotrzebne. Takie manewry zdawały egzamin do czasu, kiedy nie wypaliłam już dużej ilości wosku w danej świecy i nurkowanie paluchami w dużym słoju nie było już takie łatwe :P Wtedy uznałam, że nożyczki są niezbędne.
Ja posiadam nożyczki ze sklepu internetowego Kringle.pl - są idealne. Końcówka docinająca jest świetnie zbudowana i szeroka - idealnie "łapie" wszystkie brudki, które podczas użycia klasycznych nożyczek wpadłyby nam do świecy.

Nożyczki możecie kupić za 39 zł ---> KLIK


LATARENKI

Mam dwie. Między innymi dobrze znaną wersję z Ikea, widoczną na zdjęciu. Czy używam ich do palenia świec zapachowych? NIE. Służą mi jedynie za dekorację. Sama nie wiem dlaczego nigdy nie próbowałam. Może w końcu nadejdzie taki dzień.

Dajcie znać, czy lubicie świece zapachowe i czy wspomagacie się czymkolwiek w lepszym rozpalaniu i w dekorowaniu świec. Na koniec podsyłam wam jeszcze malutką inspirację z mojego instagrama - puste słoiki po wypalonych świecach świetnie nadadzą się dla świec innych kształtów i mniejszych rozmiarów! Świetnie się ze sobą komponują a dodatkowo świece również lepiej się rozpalają. Tutaj maleństwo sojowe od Onceuponacandle w słoiku po małej świecy Yankee Candle :)


czwartek, 22 marca 2018

Be The Sky Girl - odlotowy mus do ciała, który pokochała moja skóra!

Be The Sky Girl - odlotowy mus do ciała, który pokochała moja skóra!

W zeszłą sobotę miałam przyjemność gościć w Gdańsku na targach kosmetyków naturalnych (i nie tylko!) Ekocuda. Było wspaniale - uzupełniłam zapasy o kilku moich ulubieńców, ale również poznałam nowe marki, o których nigdy nie słyszałam, bądź czytałam o nich mnóstwo opinii i recenzji, ale nie miałam okazji poznać ich na własnej skórze.

Tak właśnie było z marką Be The Sky Girl, którą poznałam dzięki sklepowi internetowemu Krem de la Krem. To tam zobaczyłam je pierwszy raz i to dzięki relacjom z testów dziewczyn zapragnęłam sama poznać te produkty.

Co ujęło mnie na samym początku?
Po pierwsze, MADE IN POLAND. Uwielbiam wspierać polskie marki, tym bardziej, jeśli mają do zaoferowania coś naprawdę ekstra. W tym przypadku zdecydowanie tak jest.
Po drugie, chwytliwa nazwa marki. Która z nas nie chciałaby być "Sky Girl"? To brzmi może nieco górnolotnie, ale hej, przecież musimy mieć pewność, że jesteśmy warte choćby gwiazdki z nieba!
Po trzecie, ciekawe opakowania z mnóstwem napisów. Lubię, kiedy na opakowaniu dużo się dzieje. Tu mnie macie!
Po czwarte, a pewnie najważniejsze, świetne składy, niemalże w 100 % naturalne. Moja skóra zdecydowanie to kocha!

Czego dowiemy się ze strony internetowej Be The Sky Girl?

Kim jest Sky Girl? 
SKY GIRL to KOBIETA, która wie, czego chce, i ma odwagę, by po to sięgać. Jest niezależna, podejmuje własne decyzje, a jednocześnie ma serce otwarte na świat. Emanuje energią, pasją i mocą sprawczą, co czyni ją piękną i seksowną - po prostu. Jest kobieca, delikatna i wrażliwa, a zarazem silna i decyzyjna.
Codziennie spotykamy Sky Girls na swojej drodze – mamy wrażenie, że jest ich mnóstwo, tylko nie wiedzą, że mogą być inspiracją dla innych. Swoją postawą i działaniem dają energię, pokazują, że można – są zwykłe i niezwykłe zarazem!
I bynajmniej nie chodzi o to, że są idealne pod każdym względem – bo idealne istnieje tylko w bajkach, a poza tym jest nudne. Sky Girls są SOBĄ. 
 

Ja to kupuję. Serio! Uwielbiam, kiedy na stronie internetowej marki, czy sklepu, zobaczymy słowa, które są kierowane bezpośrednio do nas - klientek - prosto z serca. Na stoisku Be The Sky Girl na targach też dało się wyczuć tę pozytywną energię i zaangażowanie w tworzenie świetnej marki. 

Na co się wc zdecydowałam? Sprawdźcie!  



BODY MOUSSE - SWEET LIFE

Wybrałam mus do ciała, którym potencjalne klientki były zachęcane do odwiedzenia stoiska. Przemiły Pan "częstował" każdą z nas odrobinką musu, którym pachniało dookoła stoiska! Moja przyjaciółka uznała, że mus pachnie jak kisiel i faktycznie, coś w tym jest! Ale od początku. Sprawdźmy, czego o tym produkcie dowiemy się ze sklepu internetowego By The Sky Girl.

Jestem musem łączącym w sobie masła shea i mango z olejami babassu, ryżowym i chia oraz słodką nutą czerwonych owoców. Dopieszczę Twoją skórę po kąpieli czy w trakcie odprężającego masażu. Sięgaj po mnie zawsze wtedy, gdy będziesz potrzebowała odrobiny relaksu. Jak pachnę? Jak beztroska i wakacje - malinowe chwile zapomnienia i porzeczkowe tajemnice. Słodycz i świeżość letnich, czerwonych owoców doprawiona delikatną, zmysłową nutą wanilii. Viva sweet life!

Brzmi ciekawie? Zapewniam, że jest pysznie! Masło shea i zawarte w musie oleje odpowiadają za nawilżenie i wygładzenie skóry, ale mnie głównie oczarował olej z mango, który ma działanie regenerujące nawet najbardziej przesuszoną skórę i jest w świetny w gojeniu niewielkich ran i podrażnień, dlatego nie będę bała się stosować go tuż po goleniu nóg. Z resztą, co ja wypisuję, przecież już to zrobiłam i moja skóra była niezwykle gładka i niepodrażniona <3 A zapach? Producent mówi o malinach i porzeczkach, ale ja czuję kisiel żurawinowy - naprawdę! Słodki, intensywny i wspaniały.

Opakowanie, w którym znajduje się mus, dodatkowo pakowane jest do plastikowej, zamykanej na klik torebki, na której znajdziemy wszystkie najważniejsze informacje dotyczące produktu - jestem sroką, to również mnie kupiło.



Konsystencja musu jest idealna - puszysta i nie tłusta. Większość musów, jakie miałam okazje używać, pod wpływem ciepła skóry oraz tarcia zmienia się w olejek. Lubię ten efekt, ale tylko na noc, kiedy nie muszę za chwilę się ubierać. Przy tym produkcie mamy idealne nawilżenie i wygładzenie skóry, ale nie ma na niej żadnego tłustego filmu. Muszę też dodać, że mus ma w sobie wspaniałe, delikatne drobinki złota! Wiecie - nienachalne, nie brokatowe, ale sprawiające, że nasza skóra błyszczy, a my czujemy się jak milion dolców. Nie mogę się doczekać lata, kiedy odsłonię nogi i ręce, będę zachwycać wszystkich zapachem, a moja skóra osiągnie efekt bling bling!

Mus Be The Sky Girl to moje totalne odkrycie. Zdecydowanie jest wart swojej ceny. Gdzie go kupicie?

Oczywiście w oficjalnym sklepie internetowym Be The Sky Girl ---> KLIK
lub podczas zakupów na Krem de la Krem ---> KLIK

Ceny są takie same - za 100 ml produktu zapłacimy 47 zł.

środa, 14 marca 2018

WOW Cosme - koreańskie kosmetyki dla wymagających

WOW Cosme - koreańskie kosmetyki dla wymagających

Markę WOW Cosme poznałam dzięki Facebookowi, gdzie już jakiś czas temu zobaczyłam reklamę maseczek. Obserwowałam profil marki, czytałam o jej kosmetykach i w zeszłym roku otrzymałam do testów 3 próbki kremów, z których jeden przetestowałam, a dwa ostatecznie poleciały dalej w świat. Bardzo często kusił mnie zakup maseczek, bo mają piękne opakowania i nietypowe składy, jednak zawsze powstrzymywały mnie spore zapasy.

Te 3 maski w płachcie wygrałam w konkursie zimowym na profilu WOW Cosme. Mogłam wybrać warianty, które najbardziej odpowiadają mojej skórze. Kierowałam się oczywiście nie tylko wariantami, ale także opakowaniem, co jest u mnie zachowaniem normalnym ;)

Jestem już po testach wszystkich 3 masek, dlatego przychodzę do was z recenzją. Sprawdźcie, jakie warianty wybrałam i jak sprawdziły się przy mojej wrażliwej, tłustej skórze.

Ale najpierw kilka słów o samej marce. Co znajdziemy na stronie internetowej WOW Cosme?

Cóż za piękny kraj! A jakie tam są kosmetyki?! Oczywiście Koreańskie. Marzyłam, aby pewnego dnia przenieść te cudeńka do naszego kraju. I to się udało! Mamy dzisiaj zespół pełen zapału, wizji i wiary w to, co robimy. A co my właściwie robimy ? Uczymy od podstaw jak prawidłowo zadbać o skórę, w jaki sposób, każda młoda dziewczyna i dojrzała kobieta, może skorzystać z dobrodziejstw natury. Jesteśmy bezpośrednim dystrybutorem i importerem koreańskich kosmetyków. W naszej ofercie znajduje się około 100 produktów. Mamy umowy na wyłączność dystrybucji na terenie całej Europy z 13 producentami z Korei Południowej. Produkty wybieramy bardzo skrupulatnie, zwracając szczególną uwagę na jakość i wyjątkowość składów. W większości to niepowtarzalne formuły na skalę światową, przewyższające standardy przyjęte w europejskich laboratoriach. Koreańska kosmetologia sięga przede wszystkim po bogactwo dostępne w naturze i łączy wielowiekowe doświadczenie z najnowocześniejszą technologią. Dlatego Korea stała się światowym liderem na rynku kosmetyków. Wyselekcjonowane przez nas produkty zawierają między innymi: śluz ślimaka, ekstrakt ze ślimaka morskiego, ośle mleko, ekstrakt z nici pająka, ekstrakt z koników morskich, kolagen z płetwy rekina, ekstrakt z oleju aligatora, algi morskie, azjatyckie grzyby, minerały ze skał wulkanicznych i wyciągi z azjatyckich roślin. Żartujemy, że mamy całe ZOO w Ogrodzie Botanicznym i chcemy Was tutaj zaprosić.



SEASHORE HYDRO-LIPID FACIAL MASK

Maseczka z konikiem morskim na opakowaniu, które jest zdecydowanie najpiękniejszym spośród wszystkich masek WOW Cosme, to wariant silnie odżywczy i nawilżający.

Ekstrakt z konika morskiego i oleju z konia z wyspy Jeju zapewniają idealną równowagę wody w głębokich warstwach podskórnych i łagodzi uszkodzenia na zewnętrznej powierzchni skóry. Czyste składniki z wyspy Jeju odżywiają skórę czyniąc ją promienną i zdrową.

Płachta nie jest nasączona przezroczystym serum żelowym, ani też wodnym. Funkcję nawilżająco-odżywczą pełni krem. Miałam już maskę w płachcie w takiej formie i byłam nią zachwycona. Ta oczarowała mnie przede wszystkim pięknym zapachem. Jest silnie perfumowany, ale tak cudowny, że nie mogłam przestać się zachwycać. To naprawdę zapach eleganckich perfum. Zdecydowanie był efekt WOW :)
Po zdjęciu maski również byłam mile zaskoczona. Krem świetnie się wchłonął, a moja skóra była świeża, gładka i miękka. Pierwszy raz od dawna nie czułam potrzeby umycia twarzy przed wyjściem z domu - po prostu wklepałam krem z maseczki i byłam gotowa! Jestem tą maską naprawdę zachwycona!

Kupicie TUTAJ w cenie 16 zł.


MILK AQUA GORGEUS MASK

Jest to wariant nawilżający i przeciwzmarszczkowy. Serum miało konsystencję czegoś pomiędzy kremem a żelem. Było lekko białe, ale nie typowo kremowe. Z takim spotykam się raczej rzadko.

Silnie nawilżająca maska o działaniu ujędrniającym i odmładzającym. Dzięki wysokiej zawartości mleka i oleju z osła wygładza zmarszczki, zwiększa zdolność zatrzymywania wody w skórze, nadaje gładkość i przynosi natychmiastowe uczucie świeżości. Maska posiada delikatne działanie chłodzące dzięki naturalnym, aktywnym składnikom. Maska łagodzi podrażnienia i regeneruje. Rozświetla skórę, przywraca blask i świeży wygląd. 

Tutaj zapach był już niestety chemiczny - nie drażniący, ale po cudownym zapachu "konika morskiego" baaardzo chciałam znów poczuć się tak dopieszczona. Po zdjęciu maski skóra była gładka i nawilżona. Niestety, następnego dnia  obudziłam się z ogromnym uczuleniem na twarzy. Zaczerwieniona skóra i duże, różowe wypryski pojawiły się na całej powierzchni twarzy. Użycie tej maski zbiegło się ze zmianą żelu do mycia twarzy, który również odstawiłam, dlatego nie chcę z pełną odpowiedzialnością zwalać winy na maskę, bo tak naprawdę nie wiem, czy uczulenie było jej winą. Nie mniej jednak ze strachu o stan mojej skóry nie wrócę do niej ponownie.

Kupicie TUTAJ w cenie 16 zł.


AQUA ORIGINAL SKIN GEL MASK

Ostatnia testowana maska to maska nawilżająca. To raczej klasyk wśród maseczek WOW Cosme.

Maseczka żelowa z miękkiego, naturalnego materiału, pełna składników odżywczych i nawilżających. Ekstrakty poliphenoli i witamin, wydobyte między innymi ze świeżych gruszek, zapobiegają przesuszaniu się skóry. Nawilżona skóra staje się gładsza, bardziej sprężysta i ma młodzieńczy wygląd. Maska zawiera sześć rodzajów wyciągów z ziół orientalnych i 10 różnych rodzajów opatentowanych składników aktywnych. 

Jak wskazuje opis producenta, w przypadku tej maski do czynienia mamy już z najczęściej spotykanym żelowym serum, którym nasączona jest płachta. O niej muszę wspomnieć - jest bardzo gruba i świetnie dopasowuje się do skóry. Za to duży plus. No i ten zapach! Nieco delikatniejszy, ale bardzo zbliżony do perfumowanego "konika morskiego"! Aplikacja maski była ogromną przyjemnością.

Po ściągnięciu płachty z twarzy wklepałam w skórę resztki serum i położyłam się spać. Rano obudziłam się z wypoczęta, gładką i nawilżoną skórą. Mam wrażenie, że moje podrażnienie zostało nieco ukojone, co mnie bardzo cieszy. Maskę oceniam więc pozytywnie.

Kupicie TUTAJ w cenie 16 zł.


Podsumowując, gdyby nie problem z uczuleniem przy aplikacji drugiej maski, pewnie moim zachwytom nie byłoby końca. Podkreślę natomiast jeszcze raz, że moje uczulenie niekoniecznie było podyktowane użyciem tej maski. Po prostu jestem już ostrożna i unikam każdej nowości, przy której moja skóra ucierpiała. Mimo wszystko na pewno wrócę do maski z konikiem morskim na opakowaniu. To mój absolutny numer 1 spośród testowanych masek WOW Cosme.


Przy okazji tego posta chciałabym przeprosić za to, że w ostatnim czasie tak rzadko tutaj bywam. Problemy ze zdrowiem, sprawy rodzinne i ogrom pracy sprawia, że zwyczajnie nie zawsze mam czas i siłę poświęcić tyle czasu na napisanie dla was recenzji. Staram się jednak na bieżąco zdawać choćby krótkie relacje na Instagramie, który mimo wszystko jest mniej wymagający niż blog. Szykuję tam też kosmetyczne rozdanie, które ruszy już na dniach - koniecznie bądźcie ze mną, bo do wygrania będzie naprawdę ogromna paka kosmetyków i nie tylko! <3
Copyright © 2016 eddieegger , Blogger