czwartek, 28 grudnia 2017

Święta, święta i... kilka refleksji po świętach.

Święta, święta i... kilka refleksji po świętach.
Święta Bożego Narodzenia już za nami. W tym roku wyjątkowo nasunęło mi się kilka przemyśleń i refleksji dotyczących tego właśnie okresu w roku. Jeżeli lubicie takie posty, zapraszam do czytania - obiecuję, że nie będzie długo :)

Na początku chciałabym pokazać wam efekty sesji zdjęciowej, którą wraz z narzeczonym i naszym psem wykonaliśmy w jednym ze studiów fotograficznych w naszym mieście. Zdjęcia robiła nam przesympatyczna Paulina Makowiecka, z którą pracowaliśmy już drugi raz. Paulina, tak jak i my, jest psiolubna, więc nie było dla niej problemem przyjęcie nas z Edkiem, który jest jak torpeda i wiedzieliśmy, że narobi mnóstwo bałaganu :) Spotkaliśmy się z kilkoma odmiennymi opiniami na temat sesji i samego pomysłu na nią.
Po pierwsze, że w tyłkach nam się poprzewracało, że robimy sobie sesję "rodzinną" z psem - bo przecież powinno się je robić tylko z dziećmi.
Po drugie, że nie mamy na co pieniędzy wydawać.
A po trzecie - tak, był też jak najbardziej pozytywny odzew. Znaleźli się również tacy, którzy mówili nam, że to świetny pomysł i rewelacyjna pamiątka na lata. W końcu pies, na dodatek adoptowany już jako dorosły, nie będzie z nami wiecznie, choćbyśmy chcieli tego najbardziej na świecie.


Chciałam również pokazać wam zdjęcia z tej sesji ze względu na makijaż. Wykonałam go w całości samodzielnie i byłam z siebie bardzo dumna, bo zdecydowanie nie mam do tego talentu, a efekt wyjątkowo mi się podoba. Przede wszystkim widać konturowanie, na czym najbardziej mi zależało. Wykonałam je na mokro pędzlem do konturowania w kształcie rybki Chubby Mermaid Brush by Mermaid Salon, którego recenzję znajdziecie na moim blogu ---> KLIK. Na zdjęciach widoczne są również oczy, co często niejako ginie na profesjonalnie wykonanych zdjęciach - wiedziałam, że muszą być zaznaczone dużo mocniej niż w makijażu dziennym i tak też zrobiłam. Makijaż wykonałam przy pomocy palety matowych cieni marki KOBO, którą uwielbiam. Dokleiłam też sztuczne rzęsy Ardell i voila. Efekt naprawdę jest zadowalający jak na totalnego amatora :)


Czym, poza sesją, chciałabym się z wami podzielić w tym wpisie? Moimi ogólnymi wrażeniami na temat tegorocznych świąt. Minęły mi w dość dziwnym nastroju. Na pewno nie był on taki, jakiego pragnęłam. Wiadomo - brak śniegu, wichura i ulewa nie nastrajała świątecznie. Do tego dwutygodniowa choroba, którą nie do końca pokonałam. Brak zaangażowania moich bliskich w stworzenie tej świątecznej atmosfery i magii świąt. Prezenty robione na odczepnego. No właśnie.
Czy dla was ważne są prezenty? Dla mnie teoretycznie nie, bo nie są priorytetem w święta, ale. Od zawsze uważam, że jeżeli już ktoś decyduje się na podarowanie komuś prezentu, powinien przemyśleć swój zakup lub pracę włożoną w przygotowanie prezentu DIY. Ja w tym roku dostałam dosłownie kilka prezentów - najpiękniejszy oczywiście od narzeczonego, bo on zna mnie najlepiej i zna moje potrzeby, a jeżeli ma problem, to po prostu pyta mnie o pomoc lub małą podpowiedź. Cieszy mnie też bardzo to, że wymieniłam się świątecznymi paczkami z internetowymi przyjaciółkami - i to tam również znalazłam najwięcej wspaniałych prezentów! Naturalne kosmetyki idealne dla mojej skóry, czy chociażby książki, które uwielbiam i które czytam namiętnie, a nigdy od nikogo z rodziny nie dostałam książki w prezencie. Na żadną okazję. Najbardziej smucą pieniądze w kopercie i brak choćby skarpet, bo "nie mam pieniędzy, nie miałam/nie miałem do tego głowy". Nie zrozumcie mnie źle - ja naprawdę nie oczekuję prezentów za miliony, czy podarunków od każdego, z kim widzę się w święta. Mam na myśli takie zwyczajne ludzkie zaangażowanie w sprawianie ludziom radości. Kiedy widzę, jak osoby, które doskonale mnie znają i które po poświęceniu 15 minut na spojrzenie na mojego Instagrama czy bloga mogłyby zrobić mi świetny prezent za kilka złotych, dają mi coś kompletnie niedopasowane do mnie, robi mi się zwyczajnie przykro.

Co wy sądzicie o takich sytuacjach? Jestem ciekawa, czy macie podobne doświadczenia, przemyślenia :)

Ale jak to się mówi... Święta, święta i po świętach! ;)


Pewnie spotkamy się tutaj dopiero "za rok", dlatego korzystając z okazji chciałabym życzyć wam wspaniałej końcówki roku 2017, udanej zabawy sylwestrowej, jeżeli taką planujecie oraz cudownego wejścia w rok 2018. Mam nadzieję, że dla każdego z nas będzie on owocny.


A na koniec zostawiam was z uśmiechami moich chłopaków - uwielbiam to zdjęcie i chyba już zawsze będzie poprawiać mi każdy, nawet najbardziej podły świąteczny nastrój :)





wtorek, 19 grudnia 2017

Słodkie pyszności od Kringle Candle i Country Candle

Słodkie pyszności od Kringle Candle i Country Candle

Moje zbiory wosków i świec Kringle Candle i Country Candle powiększyły się w ostatnim czasie nie tylko o zapachy ze świątecznymi akcentami, ale także o słodkie pyszności, które uwielbiam. Nuty zapachowe ciasta, maślanych ciasteczek i wkomponowanych w nie świeżych owoców należą do moich ulubionych, dlatego nie mogłam oprzeć się trzem wspaniałym świecom, które umilają mi przedświąteczne wieczory.

BLUEBERRY MUFFIN
Ten zapach poznałam dzięki zakupionej kilka miesięcy temu świecy typu Daylight od Kringle Candle. Świeczka rozkochała mnie w sobie od pierwszego palenia. W powietrzu unosił się zapach puszystych babeczek upieczonych z dodatkiem wanilii i oczywiście przepełnionych świeżymi borówkami. Był słodki, ale nie duszący. Już wtedy wiedziałam, że któregoś dnia zdecyduję się na dużą świecę. Padło na słój Country Candle, ponieważ bardzo spodobał mi się kolor wosku. Jest głęboko niebieski, wręcz kobaltowy. Słój prezentuje się przepięknie.
Przed pierwszym paleniem dużej świecy miałam lekkie obawy, bo wydawało mi się, że zapach jest dużo intensywniejszy niż w Daylight'cie Kringle, przez co odrobinę bardziej przytłaczający. Na szczęście moje obawy zniknęły po odpaleniu świecy. Owszem, zapach jest bardzo intensywny, ale wciąż tak samo cudowny. Aż chce się zajadać jagodowe babeczki!


WARM APPLE PIE
Jesienią i zimą uwielbiam w domu zapach gorącej szarlotki, przepełnionej słodkimi jabłkami uduszonymi z cynamonem i oplecionej maślanym ciastem. W okresie przedświątecznym jest to idealny zapach dla mnie. Muszę się wam przyznać, że palę tę świece niemalże codziennie. Nie mogę się opamiętać - ten zapach całkowicie mną zawładnął! Zdecydowanie jest teraz jednym z moich ulubionych. 
Dla porównania - wosk Kringle o zapachu APPLE PIE pachnie podobnie, ale różni się od Warm Apple Pie od Country. Ten drugi wydaje mi się być przyjemniejszy. Do tego to głębokie bordo, w kolorze którego jest wosk w świecy - ideał!
Mogłabym tak wychwalać ten zapach pod niebiosa przez wiele godzin, ale czy warto? Myślę, że nie, bo jedyne co powinniście zrobić, to zamówić tę świecę na kringle.pl <3 Będzie idealna na prezent. Ależ jestem nią oczarowana! :D


COCONUT SNOWFLAKE
Dla mnie to zapach zagadka. Podkreślam to za każdym razem, kiedy o nim piszę i mówię. Pierwszy raz do czynienia miałam z woskiem, nie ze świecą. Wtedy bardzo mocno czułam w nim zapach mięty. Byłam więc święcie przekonana, że Producent ją tam przemycił, żeby raczyła nas swoją wonią gdzieś w dalekim tle, ale w tym zapachu zaczęła się wybijać na pierwszy plan. Po jakimś czasie zamówiłam świecę i wiecie co? W ogóle nie czuję w niej mięty! Ten zapach to cudowne maślane ciasteczka kokosowe ze słodkim lukrem. Zapach jest delikatny, a więc idealny nawet do najmniejszych pomieszczeń, których nie przytłoczy i nie zadusi osób w nich przebywających. Bardzo podoba mi się ten zapach, bo w zasadzie rzadko znajdujemy w świecach kokos, prawda?
Aplikacja na słoju kojarzy się też ze Świętami Bożego Narodzenia, dlatego to również może być fajna alternatywa na prezent.

Z resztą - mi każda świeca Kringle i Country kojarzy się z idealnym podarunkiem, dlatego też poczyniłam zapasy i dokładam Daylight'y do paczek świątecznych dla rodziny i przyjaciół :)

środa, 13 grudnia 2017

Przegląd mydeł do twarzy, dłoni i ciała idealnych na okres zimowy i świąteczny

Przegląd mydeł do twarzy, dłoni i ciała idealnych na okres zimowy i świąteczny

Pomyślałam sobie ostatnio, że być może wiele z was, tak jak ja, uwielbia dostosowywać zapachy codziennych kosmetyków do obecnej pory roku i do panujących wokół nastrojów. Jako, że w moim codziennym oczyszczaniu twarzy królują naturalne mydełka i mam ich dość sporo, postanowiłam wybrać te, które "pachną świętami" i zestawić je z mydłami do mycia dłoni i ciała i troszkę wam o nich opowiedzieć. Mam nadzieję, że ten post wam się spodoba i że czytając go, poczujecie te przepiękne zapachy, które teraz krążą wokół mnie <3

To jak, gotowe? Zaczynamy!




Absolutny bestseller wśród zimowych produktów w ostatnim czasie. Bardzo trudno jest go dostać stacjonarnie, co odczułam na własnej skórze. Na szczęście sklep internetowy Krem de la Krem nigdy nie zawodzi i udało mi się je zamówić. Zimowe mydło w płynie marki YOPE zawiera w składzie 93 % składników pochodzenia naturalnego oraz o niskim stopniu przetworzenia. Łączy w sobie zapachy: migdałów, kokosa, cynamonu i pomarańczy. Ja czuję w nim marcepan. Zdecydowanie migdał przeważa w zapachu, dlatego jeśli lubicie marcepanowe nuty zapachowe, ten produkt na pewno się wam spodoba. Warto wspomnieć, że zimowe mydło YOPE nie zawiera parabenów, silikonów i składników pochodzenia zwierzęcego. Wzbogacone jest o drogocenne olejki - ze słodkich migdałów i orzechów makadamia, więc nie tylko myje, ale i pielęgnuje naszą skórę.


Naturalne mydło Hagi Cosmetics z przyprawami korzennymi otrzymałam w prezencie do zamówienia w sklepie Krem de la Krem. Pachnie naprawdę przepięknie! To kwintesencja zapachów świątecznych. Czuć w nim przede wszystkim cynamon, który uwielbiam. Mydełko produkowane jest ręcznie, metodą na zimno. Do jego przygotowania użyto kilka olejów roślinnych, a zapach wzbogacono olejkami eterycznymi z cynamonowca, pomarańczy i mandarynki. Mydło naturalnie peelinguje skórę - jeśli nie jest ona bardzo wrażliwa, śmiało można użyć mydła do umycia twarzy. Zapach jest tak energetyzujący, że chciałabym się nim otulać bez przerwy!


Mydło organiczne goździk z kawą L'Orient z Mydlarni u Franciszka dostałam w światecznej paczuszce. Bardzo się z niego ucieszyłam, bo naprawę uwielbiam naturalne mydła, w szczególności te, którymi można myć twarz. Kawa i cynamon rozgrzewają skórę i działają antycellulitowo, co sprawia, że mydło jest idealne do mycia ciała. Goździk z kolei to silny antyoksydant, więc świetnie sprawdzi się również w pielęgnacji twarzy. W zapachu zdecydowanie przeważają goździki :)


Mydło "Gładka Czekoladka" ze sklepu internetowego Lawendowa Farma to już inna bajka w kwestii zapachu. Nie mniej jednak dla mnie to również te nuty, które kojarzą się z rozgrzewającym prysznicem podczas mroźnej zimy. Jest to połączenie czekolady i pomarańczy. Mydło pachnie tak smakowicie, że ma się ochotę je zjeść! Wytwarzane jest ręcznie, metodą na zimno, na bazie oliwy z oliwek z dodatkiem innych drogocennych olejów, takich jak chociażby kokosowy. Do wyprodukowania mydła użyto prawdziwego kakao, wanilii i olejku pomarańczowego - to właśnie one odpowiadają za ten cudowny zapach!
Mydeł z Lawendowej Farmy używam od wielu lat, bo mają jedne z najlepszych składów jakie kiedykolwiek widziałam w kosmetykach. To mydło jest najbardziej naturalne spośród wszystkich opisywanych w tym poście.

Dajcie znać, czy lubicie naturalne mydła i jakie są wasze ulubione kosmetyki o zapachach zimowych i świątecznych :)

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Projekt DENKO - #listopad'17

Projekt DENKO - #listopad'17

Moje denko jest w tym miesiącu nieco spóźnione - czasami już sama nie wiem, w co włożyć ręce. Mnóstwo pracy, do tego świąteczne przygotowania. Wciąż brakuje mi na coś czasu. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko przeczytacie ten post z przyjemnością :)

Denko listopadowe nie jest tak pokaźne jak październikowe - uprzedzałam, że tamta ilość była przypadkowa, nie pożeram kosmetyków! Tym razem zużyłam dość sporo produktów z kolorówki, dlatego mimo wszystko ten post będzie nieco inny niż ten z ubiegłego miesiąca.

Zapraszam!


KOLORÓWKA
Najważniejszym produktem z tej kategorii, o którym chcę wam opowiedzieć, jest podkład Pierre Rene Skin Balance, który uwielbiam. Używam go od około 2 lat i nie potrafię się z nim rozstać. Jest to podkład dość mocno matujący, ale ma jedną wspaniałą cechę - nie tworzy na twarzy efektu maski i idealnie wtapia się w skórę. Bardzo często, kiedy na mojej twarzy pojawią się jacyś nieproszeni goście, na czoło nakładam dodatkową warstwę podkładu. Krycie jest wtedy idealne, a moja twarz wciąż wygląda naturalnie! Ja używam numeru 21. Dwudziestka jest prawie że biała - idealna dla bladzioszków. Bardzo często słyszę opinie i sama z resztą też tak uważam, że mimo wszystko kolorystyka podkładów jest dość dziwna - w takim sensie, że jest duża rozbieżność pomiędzy kolejnymi odcieniami/numerami. Dla mnie zimą idealnie byłoby mieszać ze sobą 2 kolory - 20 i 21, ale radzę sobie z tym, który mam :) Podkład nigdy mnie nie zapchał i mimo mojej bardzo tłustej skóry nie ściera się do zera po całym dniu, jak inne testowane przeze mnie podkłady. To mój zdecydowany must have.
Brązowego tuszu do podkreślania brwi WIBO również używam już dość długo. Przyciemnia moje włoski, ale nie tworzy skorupy na brwiach. Bardzo lubię ten efekt. Tym razem jednak zdradziłam WIBO i korzystając z promocji w Hebe kupiłam tusz Bourjois. Również sprawdza się świetnie.
Oba tusze do rzęs, które udało mi się zużyć w listopadzie, czyli WIBO i L"oreal, to dla mnie dwa bubelki. Pierwszy dostałam, był totalnie suchy, kruszył się i ledwo zaznaczał brwi. Drugi kupiłam z ciekawości i się zawiodłam. Moje rzęsy po użyciu były krótkie, cienkie i szybko opadały. Wiernie wróciłam do mojej ukochanej złotej beczułki od Eveline.


MASKI DO TWARZY
Recenzję zarówno wszystkich czterech masek Tony Moly ---> KLIK jak i maseczek dyniowych Too Cool For School, ---> KLIK znajdziecie w poprzednich postach na moim blogu :)  
Maseczkę z banankiem dostałam w prezencie - zauroczyło mnie opakowanie - jest jakby w 3D. Płachta była czarna i bogato nasączona serum o zapachu zielonej herbaty. Serum bardzo dobrze się wchłonęło. Z użyciem tej maseczki zbiegło się moje uczulenie, ale nie wydaje mi się, żeby to ona zawiniła, bo podrażnienie utrzymuje się zbyt długo jak na maskę. Znam już swoją skórę i wiem na co i w jaki sposób reaguje. Dlatego więc maskę oceniam pozytywnie.


PRODUKTY DO PIELĘGNACJI TWARZY
Moim numerem jeden spośród produktów na zdjęciu jest oczywiście lawendowa mgiełka do twarzy Fitomed. Jej recenzja również znajduje się na blogu ---> KLIK. Jak tylko zużyję wodę różaną, na pewno wrócę do tej mgiełki. 
Żel do mycia twarzy Organique to miniatura z akcji promocyjnej - żele rozdawane były za darmo. Polubiłam się z nim, dobrze mył i nie podrażniał skóry, ale nie kupiłabym pełnowymiarowego opakowania. Mimo wszystko moim zdaniem cena jest zbyt wysoka.  
Pastę do zębów Ecodenta z węglem kupiłam zachęcona pozytywnymi opiniami krążącymi w Internecie. Faktycznie już po kilku użyciach widziałam, że osad znika, dzięki czemu moje zęby stawały się widocznie bielsze. Niestety miałam też wrażenie, że wierzchnia warstwa jest ścierana zbyt mocno i moje zęby stały się okropnie wrażliwe.W końcu przestałam używać tej pasty niestety. Bałam się, że zrobię sobie krzywdę. Dokończył ją mój narzeczony, który był z niej zadowolony. 
Balsam do ust z witaminą C dostałam w prezencie. Pachniał i smakował mentolem, czuć było w nim lekarstwo. Bardzo dobrze nawilżał suche usta, ale był okropnie niewygodny w użytkowaniu i wylewał się ze słoiczka. Nie kupiłabym go mimo świetnego działania.


PRODUKTY DO PIELĘGNACJI WŁOSÓW
Srebrny szampon profesjonalnej linii L'oreal kupiłam zachęcona z kolei przez fryzjerkę. Kolor moich włosów pozostawia wiele do życzenia i ten szampon faktycznie nieco go ochładzał. Był bardzo wydajny - używałam go przez kilka miesięcy. Zawsze równocześnie z jego użyciem nakładałam na włosy maskę połączoną z olejkiem, dlatego nie powodował przesuszenia włosów. Używałam go przy co drugim/co trzecim myciu włosów. To bardzo dobry produkt.  
Olejek Khadi stosuje się na szybszy porost włosów. To moja druga butelka i jestem zachwycona działaniem. Nakłada się go na całą noc, bądź na 1-3 godziny przed myciem włosów. Wtedy ma najlepsze działanie. Ja zazwyczaj stosowałam go na noc. Moje włosy bardzo szybko rosły, kiedy go używałam i pojawiło się mnóstwo baby hair. Zdecydowanie spełnia swoją rolę!


PRODUKTY DO PIELĘGNACJI CIAŁA
Żel pod prysznic Balea o zapachu bahamas dream to produkt z edycji limitowanej. Kupiłam go latem, bo bardzo spodobał mi się zapach kokosa. Niestety, żele Balea mają to do siebie, że pięknie pachną, ale przez jakiś czas. Powinno się je zużywać na bieżąco. Ja niestety mam tendencję do otwierania kilku żeli pod prysznic jednocześnie i do używania ich na zmianę. Przez to po jakimś czasie żele Balea nabierają chemicznego zapachu. To chyba jedyny minus, bo same żele są świetne, opakowania cudowne, a cena niska.  
Próbkę żelu pod prysznic LPM użyłam jak zwykle, żeby móc ocenić możliwość przetestowania produktu właśnie w tej formie. Myślę, że w saszetce umieszczono odpowiednią ilość produktu. Więcej o żelu przeczytacie na blogu ---> KLIK :)

Dajcie znać, czy znalazłyście wśród tych produktów taki, który was zaciekawił. Grudniowe denko może się nie pojawić, albo połączyć siły ze styczniowym, ponieważ moje uczulenie nie mija za szybko i zużywam bardzo mało produktów, żeby nie obciążać skóry. Jeśli jednak inne produkty dobiją dna, to na pewno denko się jednak pojawi :)

środa, 6 grudnia 2017

Mam uczulenie na twarzy! Wysypka, podrażniona i czerwona skóra - jak sobie z nimi radzę?

Mam uczulenie na twarzy! Wysypka, podrażniona i czerwona skóra - jak sobie z nimi radzę?


Dzisiaj miało pojawić się listopadowe denko, ale mam nadzieję, że wybaczycie mi tę małą zmianę planów i poczekacie jeszcze kilka dni. Dziś chciałabym podzielić się z wami czymś bardzo dla mnie istotnym, co po raz kolejny mnie dotknęło.

Jak już pewnie wiecie, mam skórę tłustą, ze skłonnością do trądziku, podrażnień i uczuleń. Dlatego tak bardzo boję się każdej nowości kosmetycznej, która będzie miała kontakt z moją twarzą. Często zdarza się, że kupię kosmetyk z teoretycznie przyjaznym dla skóry składem, a jednak znajduje się w nim coś, co już po jednym użyciu spowoduje u mnie albo uczulenie, albo podrażnienie. Wtedy sięgam po stały zestaw ratunkowy, o którym chciałabym wam opowiedzieć.

Dlaczego teraz? Bo zmagam się właśnie z uczuleniem i podrażnieniem - na mojej twarzy kilka dni temu pojawiły się duże, różowe wypryski, które niesamowicie swędzą. Ponadto moja skóra jest zaczerwieniona i bardzo wrażliwa na dotyk. Podejrzewam, że taki skutek wywołał u mnie (niestety) olejek do demakijażu marki MIYA :( Rzadko się zdarza, że dany produkt uczuli mnie np. po kilku dniach/tygodniach stosowania. Nie zmieniłam jednak w ostatnim czasie żadnego kosmetyku - te, których używam, są już dawno sprawdzone. Najkrócej używam kremu różanego i olejku MIYA. Po odstawieniu olejku skóra zaczęła się szybciej goić, dlatego to jego obstawiam na winowajcę. Z bólem serca. Kultowy olejek Resibo uczulił mnie już po pierwszym użyciu, więc mamy tutaj istotną różnicę, nie mniej jednak chyba otrzymałam w końcu potwierdzenie, że moja skóra nie toleruje olejków...

A teraz czas na zasady, którymi kieruję się podczas przezywania tych ciężkich dla mojej skóry chwil.


1. Naturalne mydło z węglem, kupione w sklepie Lawendowa Farma, o którym szczegółowo opowiedziałam wam w tym poście ---> KLIK.

Przypomnę skład:
zmydlony olej kokosowy, zmydlona oliwa z oliwek, woda destylowana, zmydlony olej ze słodkich migdałów, aktywny węgiel drzewny.

Aktywny węgiel bardzo skutecznie wspomaga leczenie wszelkiego rodzaju stanów zapalnych, a takim niewątpliwie jest moje uczulenie. Mydło jest delikatne dla skóry, ale zarazem silnie walczy z wypryskami. Jest to mój pierwszy krok oczyszczania twarzy. Zwilżam twarz wodą, w dłoniach zmydlam czarną kostkę i powstałą pianką masuję twarz. Następnie spłukuję mydło i drugi raz myję twarz pianką albo żelem - WAŻNE: przy stanach zapalnych zawsze używam najdelikatniejszego lub najbardziej sprawdzonego produktu, jaki posiadam. Po umyciu twarzy spryskuję skórę naturalnym hydrolatem roślinnym, żeby ją stonizować, ale nie podrażnić. Obecnie używam wody różanej Make Me BIO.


2. Naturalny żel aloesowy Holika Holika.

Jest to produkt, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać.  Działa łagodząco i lekko chłodząco na podrażnioną skórę. Żelu używam zamiast kremu nawilżającego przede wszystkim rano, ale nie tylko. Nie chcąc dodatkowo obciążać twarzy i jednocześnie chcąc jak najszybciej pozbyć się uczulenia, nie wykonuję makijażu przez co najmniej kilka dni. Oczywiście maluję rzęsy i brwi. Na mojej skórze pojawia się natomiast jedynie żel aloesowy. Dzięki temu skóra szybciej się goi, a ja dodatkowo mogę nakładać kolejne warstwy żelu aloesowego w ciągu dnia. Tak - robię to w pracy.



3. Fenistil żel - zamiennik żelu aloesowego, który aplikuję wieczorem.

Fenistil żel jest lekiem stosowanym na skórę, przy świądzie towarzyszącym m.in.: ukąszeniom, oparzeniom słonecznym czy pokrzywce. Substancją czynną żelu jest maleinian dimetynden, który działając przeciwstawnie do kinin, zmniejsza objawy alergii. Fenistil ma działanie przeciwobrzękowe, przeciwświądowe i przeciwalergiczne oraz miejscowo znieczulające.

Jako, że to już nie jest kosmetyk, a lek, używam go na noc. Ma konsystencję zbliżoną do żelu aloesowego Holika Holika i tak samo świetnie się wchłania. Faktycznie chłodzi skórę, zapobiega jej swędzeniu i widocznie przyspiesza gojenie się skóry. Żel można kupić w aptece bez recepty.


4. Wapno - środek wspomagający, stosowany jako produkt łagodzący objawy alergii.

Chyba każdy z nas, zapytany o to, na co działa wapno, odpowie, że zwalcza ono skutki alergii, czyli wysypkę, świąd i pieczenie. Jest to prawda, choć nie do końca. Pamiętać należy, że samo przyjmowanie wapna nie przyniesie natychmiastowych i pożądanych efektów. Wapno pomoże działać innym produktom, właśnie takim jak leki czy delikatne kosmetyki pielęgnacyjne do skóry podrażnionej. Jest świetnym uzupełnieniem takiej kuracji, jaką ja stosuję i zawsze jestem zaopatrzone w co najmniej jedno opakowanie. Piję jedną szklankę roztworu dziennie, aż do zadowalającego ustąpienia/zmniejszenia się objawów uczulenia.

5. Działania dodatkowe - maseczki.

Nie zawsze je stosuję podczas uczulenia, ale bardzo często. Jeżeli trwa ono krótko i ustępuje szybko, powstrzymuję się od stosowania w tym czasie maseczek. Natomiast jeśli borykam się z uczuleniem dłużej, wykonuję albo domową maseczkę węglową na bazie delikatnego kremu nawilżającego/żelu aloesowego i dwóch kapsułek węgla, albo wybieram maseczki w płachcie właśnie z węglem (moją ulubioną jest maska SNP na czarnej płachcie), albo te łagodzące podrażnienia, np. z aloesem.

Świetnie działają również domowe "maski" i produkty, które mamy w lodówce, czyli czysta maślanka nakładana na twarz na kilkanaście minut, bądź przemywanie twarzy naturalnym mlekiem krowim.

Mam nadzieję, że moje uczulenie szybko mi odpuści. Walczę z nim już około tygodnia, jest wyjątkowo silne.

Jeżeli macie swoje domowe lub apteczne sposoby na walkę z uczuleniami i podrażnieniami, dajcie znać w komentarzach. Chętnie się jeszcze czegoś nauczę :)

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Cecelia Ahern - "Pora na życie". Czyli jak książka sprawiła, że cały świat zostawiłam w tyle.

Cecelia Ahern - "Pora na życie". Czyli jak książka sprawiła, że cały świat zostawiłam w tyle.

Nie chciałam od tego zdania zaczynać swojej recenzji, ale muszę to zrobić. Dawno żadna książka tak mnie nie wciągnęła!

Dostałam tę książkę od przyjaciółki. Chciała ją wymienić na coś innego, ale jej się nie udało, a że ja pożeram książki jak opętana, to z ogromną przyjemnością ją przejęłam. Niestety nigdy nie była odpowiednia pora na "Porę na życie". W kolejce do przeczytania czekało kilka innych pozycji, a czas ostatnio pędził nieubłaganie. I tak ta oto historia w milczeniu czekała na półce. Jednak któregoś dnia zaczęła do mnie krzyczeć. Wiecie jak to jest, nagle, gdzieś w głowie, szumi wam ten głos, który mówi, że musisz sięgnąć po tę książkę natychmiast. Tak właśnie miałam i faktycznie postanowiłam dłużej nie czekać. To była świetna decyzja.

Kilka słów o książce:
Poruszająca, ciepła i zabawna powieść o tym, co się dzieje, gdy przestajesz zwracać uwagę na własne życie. Lucy Silchester mieszka ze swoim kotem w wynajętej kawalerce, wykonuje niesatysfakcjonującą pracę, coraz bardziej oddala się od swoich bliskich i nieustannie kłamie, wstydząc się nagłych i niekorzystnych zmian w swoim życiu. Życie Lucy nie jest tym, czym się wydaje. Podobnie jak niektóre z dokonanych przez nią wyborów i opowiedzianych historii. Od chwili, kiedy poznaje mężczyznę, który przedstawia się jako jej Życie, uparcie powtarzanym półprawdom grozi kompromitacja – chyba że Lucy nauczy się mówić całą prawdę o tym, co dla niej naprawdę istotne. 

Po przeczytaniu zapowiedzi pomyślałam sobie: "Kurczę. Niby fajnie, ale tak zwyczajnie? Normalna laska? Bez czytania w myślach, magicznych mocy, umiejętności przejścia do innego świata? Serio może się tam cokolwiek dziać?" Chciałam jednak w końcu dojrzeć do częstszego czytania czegoś ambitniejszego niż tylko literatury młodzieżowej z zabarwieniem fantastycznym.

Główna bohaterka rozkochała mnie w sobie od samego początku. Zabawna - z czarnym i ciętym humorem, czyli coś, co lubię najbardziej - nieco tajemnicza, dusząca w sobie wiele emocji, które wydaje mi się, że w prawdziwym życiu potrafiłabym z niej wyczytać.

W tej historii stale pojawiają się zwroty akcji, nowe wątki, a poboczni bohaterowie wciąż ujawniają swoje kolejne twarze. Powieść ukazuje prawdziwe relacje międzyludzkie - nieprzerysowane, nie zbyt cukierkowe, tylko takie, jakimi naprawdę są, czyli przyjaźń opartą na brutalnej czasem szczerości i "inteligentnym chamstwie" i miłość, która nie zawsze kończy się szczęśliwie, a może tak nam się tylko wydaje.

Zdecydowanie warto sięgnąć po "Porę na życie". Ja wciągnęłam się w nią tak bardzo, że czytałam ją w pracy pod biurkiem, kiedy nikt nie widział, w domu, między przemieszaniem cukinii na patelni, a dochodzeniem ryżu w garnku pod przykrywką. To były dla mnie intensywne dwa dni spędzone z kobietą, która brutalnie często przypominała mi mnie samą.

Jeżeli lubicie historie, które czyta się lekko i które często wywołują uśmiech na twarzy - polecam sięgnąć po tę powieść. Myślę, że się nie zawiedziecie!


A ja mam jeszcze coś do dodania. Dziś, po wielu latach posuchy, nadszedł czas na zmiany. 

Otóż jest to najlepsza książka, jaką w życiu czytałam :)

piątek, 1 grudnia 2017

Yankee Candle THE PERFECT TREE - czy to naprawdę idealnie odwzorowany zapach świątecznego drzewka?

Yankee Candle THE PERFECT TREE - czy to naprawdę idealnie odwzorowany zapach świątecznego drzewka?

Wszystkie osoby, które mnie bardzo dobrze znają, wiedzą, jak bardzo kocham Święta Bożego Narodzenia i wszystko co się z nimi wiąże - tradycje, zwyczaje, zapachy, barwy, symbole. Najpiękniejszym z symboli jest dla mnie świąteczne drzewko. Nie wyobrażam sobie mojego mieszkania bez żywej choinki. I mimo, iż moja kawalerka w całości jest pewnie mniejsza niż sypialnia większości z was, zawsze choinka jest żywa.
Uwielbiam jej zapach, który idealnie odwzorowuje zapach świąt. Igły, podgrzewane przez łańcuchy lampek, wydzielają z siebie tak cudowny zapach, że nie sposób go niczym zastąpić.

W zeszłym roku, w okresie przedświątecznym, poruszyłam niebo i ziemię, żeby znaleźć świecę lub wosk podbijający zapach świątecznego drzewka. Chciałam, żeby był idealny i prawdziwy. Niestety, wszystkie zapachy jakie miałam okazję wąchać, albo które (o zgrozo) dostałam w prezencie, takie jak np. Christmas Garland od Yankee Candle, przypominały leśny odświeżacz do toalety lub choinkę, ale tę wiszącą w starym Mercedesie z kogucikiem "TAXI". Straciłam nadzieję, odpuściłam i zapomniałam.

Wtedy zobaczyłam wszechogarniającą mojego Facebooka i Instagrama reklamę nowej, świątecznej kolekcji zapachów Yankee Candle, a wśród nich zapach The Perfect Tree. Przeczytałam mnóstwo recenzji tego zapachu i o dziwo większość była pozytywna! Czytałam opinie mówiące, że to idealnie odwzorowany zapach świątecznej choinki z pewną rezerwą. Niby czytałam, ale nie do końca w te słowa wierzyłam i jednym okiem wpuszczałam, a drugim wypuszczałam te informacje ze swojej świadomości.

Wtedy napisała do mnie przyjaciółka, która wąchając ten zapach pomyślała o mnie. Zapewniała mnie, że naprawdę wydawało jej się, że ten wosk pachnie jak prawdziwa choinka. Coś we mnie pękło i powiedziałam sobie "rusz tyłek i sprawdź to". I tak też zrobiłam. Pojechałam do Galerii na "wąchanie choinki". Jak widzicie, ten zapach wylądował w moim koszyku, więc możecie się domyślić, że faktycznie zapach mi się spodobał.

Ale czy uważam, że to prawdziwe świąteczne drzewko? Zapraszam na recenzję!


Jak tylko przestąpiłam próg sklepu zwącego się "Prezenty Świata", pierwsze co zrobiłam - pomknęłam do kącika świecowego. Zobaczyłam nieco pustawe przegródki z tartami Yankee. Niestety, nie zobaczyłam zapachu The Perfect Tree. Ale chcąc przedłużyć sobie nadzieję, zapytałam Pani, czy w ogóle mieli tę nową serię zapachów. Pani pokazała mi kilka świec, między innymi Magic Christmas, która swoją drogą ma przeuroczą naklejkę, dodając, że seria jest, ale nie pamięta czy był zapach choinki, ale coś jej świta, że był. No nic, pomyślałam. Wzięłam jeszcze sampler w ulubionym zapachu koleżanki, żeby dorzucić jej do paczki świątecznej i chciałam iść do kasy, kiedy Pani powiedziała: "a jeszcze tutaj zobaczę" i podniosła jeden z wosków. Chyba pomyślała przy okazji, że jestem opętana, bo rzuciłam się naprzód krzycząc: "JEST!". The Perfect Tree ukrył się pod innym woskiem. Wzięłam go szybko do ręki i zaczęłam wąchać. Ewidentnie pachniał jak Midsummer's Night - bo własnie pod tym zapachem leżał. Ale pod spodem były jeszcze 2 choineczki. Wzięłam więc tę spod spodu i zaczęłam obwąchiwać. Nie wierzyłam w to co czuję. Wierzcie lub nie, ale tak mocno kocham święta, że wzrusza mnie dosłownie wszystko co z nimi związane. Uroniłam ze 3 łezki i powiedziałam do Pani: "jak prawdziwa choinka...".

Podziwiam, jeśli dobrnęłyście do końca tej historii - jestem wariatką, wiem. W każdym razie ten zapach nie jest niczym wzbogacony. Ta "słodycz", która często przepełnia leśne zapachy, jest wyczuwalna naprawdę gdzieś w dalekim tle. Wosk pachnie cudownie - zielonymi gałązkami, na których dyndają bombki, słodycze i które oplatają łańcuchy, lampki i wszystkie migocące cuda.

Nie mogę się doczekać, kiedy na moim stoliku stanie już świąteczne drzewko, a ja podbiję jego zapach The Perfect Tree od Yankee Candle. To będzie nie tylko the perfect tree, to będą the perfect christmas!


Dziękuję Yankee Candle za spełnienie mojego zapachowego marzenia!
Copyright © 2016 eddieegger , Blogger