środa, 16 maja 2018

Kolejna marka świecowa pod lupą - Village Candle

Kolejna marka świecowa pod lupą - Village Candle

Hej! Witajcie po dłuższej przerwie, spowodowanej natłokiem obowiązków w życiu zawodowym i prywatnym. Niedawno dostałam awans, a co się z tym wiąże, będę miała nieco mniej czasu, więcej delegacji i obowiązków. Nie mniej jednak ciągle jestem tu z wami. Pamiętajcie również o moich profilach na Instagramie i Facebooku. Tam przy braku czasu jestem obecna mimo wszystko częściej.
No, ale do rzeczy kochani!

Od czasu do czasu przychodzę do was nie tylko z postem kosmetycznym, ale także świecowym. Dziś postanowiłam wziąć pod lupę markę Village Candle i opowiedzieć wam co nie co o tym, za co ją pokochałam.

Markę poznałam w zeszłym roku dzięki woskom. Spodobała mi się bardzo ich forma - czyli kosteczki zamknięte w plastikowym opakowaniu.


Po przetestowaniu kilku świetnych zapachów udało mi się wygrać w konkursie na profilu facebookowym moją pierwszą świecę w słoju - o zapachu Coastal Christmas. Byłam zachwycona naklejką, słojem i przede wszystkim DWOMA KNOTAMI. To cecha, którą bardzo sobie cenię, ponieważ dwuknotowce bardzo szybko rozpalają się do ścianek, nie tunelują i są proste w użytkowaniu, nawet przez osoby rozpoczynające swoją przygodę ze świecami. Sam zapach jest bardzo ciekawy - mroźny, świeży i lekko męski. Naprawdę kojarzy się ze świętami spędzanymi nad  morzem, gdzie blisko wody mamy las iglasty. Czuć zarówno choinkę jak i sól morską. Do tego pochodzi z edycji limitowanej, więc naprawdę się cieszę, że miałam szansę go poznać.



Klasyczne świece w słojach są niezwykle wdzięczne, jeżeli chodzi o ich fotografowanie. Naklejki są świetnie dobrane do zapachów, dzięki czemu aranżacja zdjęcia to czysta przyjemność. Najwięcej radochy czerpałam z fotografowania zapachów: French Macaroon i Lemon Pound Cake. Pierwszy, to zapach maślanego, gorącego biszkoptu, a drugi to jeden z moich ulubieńców świecowych spośród wszystkich marek. To idealnie odwzorowany zapach babki cytrynowej, którą uwielbiam! Jednym z moich ulubieńców jest również zapach Cherry Blossom, który widzicie na zdjęciu powyżej. Jest bardzo nieoczywisty - nie tylko kwiatowy, ale też wodny, dzięki czemu uspokaja i kojarzy się z kwiatami wiśni pływającymi po krystalicznej tafli jeziora gdzieś na końcu świata.



Marka zaplusowała u mnie również bogatą ofertą tzw. "otulaczy", czyli zapachów idealnych na wieczór, szczególnie jesienny i zimowy, choć akurat te nuty zapachowe u mnie goszczą przez cały rok. Moim numerem jeden zdecydowanie jest Cozy Cashmere. Nie przypomina klasycznych kaszmirów innych marek - porównałabym go do zapachu Comfy Sweater od Kringle. Jest pudrowy i przypomina zapach kremu Nivea. Uwielbiam to połączenie! A naklejka? Sami zobaczcie, jest cudna.


Marka Village Candle co jakiś czas wypuszcza zapachy limitowane, co jest super. Przynajmniej ja uwielbiam ten czas, kiedy do Polski zbliża się kontener z nowościami prosto z USA. Jedną ze świetnych limitek, jaką miałam okazję poznać, jest Coconut Mocha. Potraficie sobie wyobrazić zapach batona Bounty w świecy? Jeśli nie, to uwierzcie mi, że to jest właśnie to! Puszyste i mokre jeszcze wiórki kokosowe oblane czekoladą. Ten zapach to ideał! Nie ma w nim ani kszty sztuczności, jest rewelacyjny. Mam nadzieję, że kiedyś trafi do stałej oferty, bo naprawdę warto mieć go w swojej kolekcji.


W tym roku rynek podbiła limitowana seria kolekcjonerska, o zawrotnej nazwie "Be Bold. Be Colorful". Słoje są niepodobne do żadnych innych na rynku. Są metaliczne, designerskie, a naklejki niezwykle proste i eleganckie. W tej chwili dostępnych jest 6 zapachów, ale jeszcze kilka trafi do sprzedaży w tym roku. Nie mogę się doczekać, bo miałam szansę poznać wszystkie zapachy na targach Home Decor w Poznaniu i mam kilku faworytów. Ze świec dostępnych teraz mam 3 zapachy - Rain Blossom (to mój faworyt, niezwykle kwiatowy i przepiękny! Już blisko mi do denka i strasznie boję się tego momentu! Chciałabym tę świecę mieć już zawsze), chłodny i nieco męski zapach Arctic Spring oraz Wild Lilac, czyli zapach dzikiego bzu otulonego nutą świeżego prania.


Co mogę powiedzieć o testowaniu zapachów? Na pewno jest bardzo proste, nie tylko dzięki woskom, ale również dzięki mini glassom. To świetne rozwiązanie dla osób zaopatrujących się w świece przez internet i chcących najpierw poznać zapach, zanim kupią duży słój. Mini glassy mają dużą moc, więc śmiało można dzięki nim całkowicie poznać konkretny wariant świecy. Palą się przez wiele godzin - mi Lemon Pound Cake wystarczył na 3 kilkugodzinne palenia. Te maleństwa świetnie rozpalają się do ścianek i to w ekspresowym tempie, więc w każdej chwili można je zgasić, nie czekając wielu godzin aż utworzy się "basen". Ja uwielbiam mini glassy i często korzystam z ich dobrodziejstw :)



Podsumowując, czy polecam świece i woski marki Village Candle? Jak najbardziej tak! Intensywne i ciekawe zapachy, dwa knoty, piękne naklejki, limitowane zapachy, kilka rozmiarów i przystępne ceny. Każdy znajdzie coś dla siebie!
Zachęcam do śledzenia profili marki na Instagramie i Facebooku. Na Facebooku, pod postem recenzenckim, można wklejać swoje zdjęcia i recenzje testowanych zapachów i po zakończeniu każdego miesiąca wygrać nagrody! Mi udało się to już 2 razy, z czego jestem niesamowicie zadowolona, bo mogłam poznać kolejne zapachy. Koniecznie zajrzyjcie i recenzujcie świece!

A gdzie je kupicie? Oczywiście w oficjalnym sklepie - VillageCandle.pl.





środa, 2 maja 2018

Pierre Rene Skin Balance - podkład zapewniający idealne krycie

Pierre Rene Skin Balance - podkład zapewniający idealne krycie

Do 21 roku życia, choć może ciężko w to uwierzyć, nie używałam podkładu. Nie wyobrażałam sobie nakładania na twarz czegoś, co ma kolor i kolor na mojej skórze zostawia. Wydawało mi się to niehigieniczne i okropne. Nie wiem sama, skąd wzięło się takie przekonanie. Któregoś razu wygrałam zestaw kosmetyków Anabelle Minerals i postanowiłam wypróbować podkłady mineralne, które wydawały mi się lżejsze i zdecydowanie bardziej naturalne. Używałam ich przez kilka lat, aż w końcu poczułam, że już czas wejść na wyższy poziom. Poszukiwałam podkłądu idealnego - testowałam, kupowałam, oddawałam i wyrzucałam. Nie znalazłam nic dla siebie. W końcu przypadkiem wzięłam udział w konsultacjach makijażowych marki Pierre Rene - makijażystka nałożyła mi na twarz podkład Pierre Rene Skin Balance. Moja twarz miała naturalny, bardzo wyrównany kolor, a skóra była niezwykle gładka. Od razu kupiłam buteleczkę i od tamtej pory nie wyobrażam sobie posiadania innego podkładu.
Jak widzicie na zdjęciu powyżej, znajduje się w szklanej buteleczce. Posiada wygodną pompkę, co ułatwia aplikację - ja nakładam go Beauty Blenderem, choć przez jakiś czas używałam pędzla i również byłam zadowolona.


Podkład ma jak dla mnie idealną konsystencję - nie jest gęsty niczym mus, ale nie jest też rzadki ani wodnisty. Świetnie wtapia się w skórę - nie pozostawia efektu maski. Dodatkowo ma bardzo przyjemny, kosmetyczny zapach. Mam bardzo tłustą skórę, a podkład mimo to nie ściera się przez wiele godzin. Krycie jest rewelacyjne! Podkład przykrywa niemalże idealnie nawet blizny potrądzikowe. Trzeba podkreślić, że ten produkt jest bardzo wydajny - wystarcza mi na kilka miesięcy, a już jedna pompka zapewnia idealny makijaż.
Podkład Pierre Rene Skin Balance ma tylko jedną wadę - różnica pomiędzy odcieniami jest ogromna, przez co ciężko jest dobrać idealny wariant.


Ja najczęściej mieszam ze sobą dwa odcienie:
20 - champagne - który jest dla mnie zdecydowanie za jasny;
21 - porcelain - który pomimo nazwy jest dość ciemny. Latem, kiedy trochę się opalę, używam go samodzielnie, bo mam lekko śniadą cerę.
Przez większość roku idealnie sprawdza się odcień, który uzyskuję ze zmieszania wariantów 20 i 21.

Za 30 ml podkładu zapłacimy około 25 zł ---> KUPISZ TUTAJ <---
Copyright © 2016 eddieegger , Blogger